Kurs cudów

Czy ktoś słyszał może o „Biblii XXI wieku”? Tak w pewnych środowiskach New Age nazywana jest księga Kursu Cudów. Ma ona jakoby służyć „psychoterapii duchowej”, zawiera 365 lekcji (po jednej na każdy dzień roku), a ich celem jest zmiana myślenia i powrót do szeroko rozumianej miłości...
     Zastanawiające jest, dlaczego pewne neopogańskie czy też satanistyczne grupy nazywają swe księgi Biblią? Tym bardziej że prezentowane w nich treści są przeciwieństwem Prawdy Objawionej, zawartej w Piśmie Świętym. Chodzi jedynie o zwykły marketing, czy też o sztuczne dodanie im jakiegoś wyższego autorytetu? A może wszystko po trochu?

Piekło iluzją ego
     Mimo ewidentnych różnic między satanistyczną „Biblią Szatana” i „Kursem Cudów”, uderza w nich jedno zastanawiające podobieństwo. Obie te księgi starają się przekonać czytelnika, że piekła nie ma.
     Anton Szandor LaVey (autor „Biblii Szatana” i założyciel Kościoła Szatana) twierdzi, że: Nie istnieją niebiosa pełne chwały i piekło, w którym smażą się grzesznicy. Natomiast w „Kursie Cudów” czytamy, że piekło jest złudną iluzją wytworzoną przez ego i w rzeczywistości nie istnieje.
     O ile obie te księgi są jednomyślne co do tego, że piekła nie ma, to już „Biblia XXI wieku” nieba nie odrzuca. Więcej, czytamy tam, że w zasadzie poza niebem nie ma życia – jest tylko iluzja. Wszystko, co nas otacza, jest tylko iluzją, realnie nie istnieje.
     W „Kursie Cudów” Boga przedstawia się jako kochające wszystkich Źródło Wszystkiego. Nikogo On nie potępia, ale (…) każdego obdarza swoją miłością i mocą, widząc w nim, bez względu na to, co zrobił, swoją umiłowaną Kreację.

Wewnętrzny nauczyciel odpowie
     Początki „Kursu Cudów” sięgają 21 października 1965 roku, kiedy to Helen Schucman – uważająca się za ateistkę profesor psychologii klinicznej w Columbia University w Nowym Jorku – usłyszała wewnętrzny głos, wyraźnie jej nakazujący: To jest kurs cudów. Notuj, proszę. Schucman była przekonana, że ów głos należy do samego Jezusa. Z czasem zaczęła zadawać temu „głosowi” pytania, polemizowała z nim, a nawet kwestionowała treść niektórych jego przekazów. Co więcej, ów głos udzielał jej osobistych wskazówek i rad dotyczących m.in. odpowiedniego ubioru (np. w którym sklepie powinna kupić buty). Helen Schucman przez siedem lat spisywała te przekazy. W ten sposób powstał „Kurs Cudów”, który został przetłumaczony na wiele języków. Schucman zmarła 9 lutego 1981 roku.
     Głównym celem „Kursu Cudów” jest nawiązanie kontaktu z tajemniczym „wewnętrznym nauczycielem”. Jak owa księga przekonuje: Po ukończeniu Kursu student pozostanie pod opieką Wewnętrznego Nauczyciela, który nie pozostawi żadnego pytania bez odpowiedzi i powie mu, co czynić, by przybliżyć czas uniesienia przez Boga Jego Syna do Siebie.
     Niejaka Moira Noonan, która przed swoim nawróceniem na katolicyzm była przez długie lata znanym medium w amerykańskim światku New Age, również się tym kursem fascynowała. Później jednak, gdy przejrzała, powiedziała wprost: Ten kurs jest szatańskim szyderstwem wobec wszystkich ludzi.

„Szatan nie istnieje”
     Osobiście z Kursem Cudów zetknąłem się już w 1999 roku. Znajoma prosiła mnie, bym porozmawiał z jej dorastającym synem, gdyż od pewnego czasu jest zaniepokojona jego podejrzanym zachowaniem. Kiedyś sprzątając jego pokój, natknęła się na komputerowe wydruki „Kursu Cudów”. Burzliwa rozmowa z synem na ten temat nic nie dała, a raczej tylko pogorszyła ich wzajemne relacje. Chłopak całkowicie zamknął się w sobie, a ona postanowiła szukać pomocy na zewnątrz.
     No proszę – pomyślałem – wystarczy dziś przepracować odpowiedni kurs i już można czynić cuda, jak Jezus! Poprosiłem ją o podrzucenie mi kilku kartek wydruku tego kursu, bym mógł, choć pobieżnie, się z nim zapoznać. Lektura dostarczonych naprędce materiałów okazała się nie tak „wesoła”, jak zdawał się sugerować ich tytuł. Pamiętam, że zaniepokoiłem się ich pseudochrześcijańską i miejscami okultystyczną treścią. Dlatego też byłem ciekaw, jak głęboko chłopiec wszedł w te tematy. Dotrą jeszcze do niego moje argumenty? Czy aby nie jest już na taką rozmowę za późno?
     Przyjechał. Od początku nie ukrywał, że jest tu tylko dla „świętego spokoju”, żeby nie czepiali się rodzice. Jak łatwo było przewidzieć, moje argumenty do niego nie trafiały. Był kompletnie na nie zamknięty. Wiedział lepiej!
     W pewnym momencie zagadnąłem: – Czy udało ci się przeżyć jakieś wizualizacje? – „Kurs Cudów” wspomina o takich możliwościach. Nieco zaskoczony pytaniem, po chwili zawahania, potwierdził. Przyznał, że kiedy samotnie medytował w swoim pokoju, poczuł, że ktoś go obserwuje. Gdy otworzył oczy, zobaczył stojącą koło siebie postać, która po chwili zniknęła. Innym razem ta postać miała go obserwować z góry, spod sufitu.
– Nie bałeś się?, drążyłem dalej.
– Pierwszy raz się nieco przestraszyłem, jednak Kurs uczy, że to tylko iluzja, materializacja energii. Tych osób tak naprawdę nie ma.
– A może to, co widzisz, to nie energia, tylko zły duch, Szatan?, nie ustępowałem.
– Szatan nie istnieje! To tylko relikt średniowiecza, uśmiechnął się ironicznie.
Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę i zagrać va banque.
– Nie istnieje? Jeśli tylko zechcesz, to udowodnię Ci, że się mylisz. W pobliskiej rudzkiej parafii pw. św. Wawrzyńca jest osoba opętana i możemy się z nią spotkać podczas poniedziałkowej modlitwy grupy charyzmatycznej, na którą uczęszcza…
– Dobrze, skwitował moją propozycję nieodłącznym uśmiechem. – No to do poniedziałku!

Poniedziałek
     W poniedziałkowy wieczór weszliśmy do przykościelnej salki. Charyzmatycy byli zatopieni w modlitwie uwielbienia. Jedna z osób stojąca nieco z tyłu, zaczęła się nagle nienaturalnie skręcać, wić. Z jej ust wydobywał się niski, przerywany cichym, lecz zarazem szyderczym śmiechem głos, mówiący coś w nieznanym mi języku. Na ten widok, stojący obok mnie młody niedowiarek, ironicznie się uśmiechnął. W tym samym momencie opętany spojrzał na niego zimnym, ostrym i zarazem gwałtownym spojrzeniem. Pod wpływem tego spojrzenia, uśmiech dosłownie zastygł na wyraźnie przerażonej twarzy chłopca.
     Po zakończonych modlitwach opętany „wrócił do siebie”, chociaż miał jeszcze zauważalne problemy z mówieniem (wcześniej, podczas manifestacji Złego, mówił płynnie). Mój młody towarzysz podszedł do niego i dłuższą chwilę ze sobą poważnie rozmawiali. Ta rozmowa musiała dać chłopcu sporo do myślenia, bo w drodze powrotnej nie odezwał się już do mnie ani słowem, a po lekceważącym uśmiechu nie było śladu…

Grzegorz Fels