O facecie, który umarłw kościele...

To żaden prowokacyjny tytuł!
Ten artykuł jest naprawdę o facecie, który umarł w kościele… z nudów!
     Robić, stwarzać, być w ruchu… To cechy mężczyzn, którzy usadzeni przez swoje żony w kościelnych ławkach, rozglądają się wokół przed rozpoczęciem nabożeństwa. Przyjrzyjmy się im nieco bliżej. Niektórzy z pobożnym namaszczeniem zerkają co chwilę na zegarek, myśląc: „szybciej się zacznie, szybciej się skończy!” U innych można zauważyć stopniowe obniżanie temperatury ciała, oddech zwalnia, a wraz z nim praca serca – to mężczyźni, którzy przygotowują się do stanu uśpienia. Ale nie martwmy się o nich – koma szybko znika, zwłaszcza po słowach księdza: „Idźcie w pokoju Chrystusa!”. Startują jak wystrzeleni z procy, tratując przy wyjściu poczciwe staruszki… Inni rozglądają się po świątyni szukając usterek, nad którymi mogliby się dłużej mentalnie zatrzymać i poszukać rozwiązania problemu (jeśli nie można coś zadziałać fizycznie, to przynajmniej pobawią się umysłowo – szybciej zleci). To tacy, którzy mają już wszystko „przeliczone”: ilość ławek, świec, obrazów, żarówek w kościelnych żyrandolach, a nawet szkiełek w witrażu bocznej okiennicy. Trochę przesadzona wizja, powiecie. Zgadzam się! Przerysowuję sytuację, by zadać ważne pytanie:

Co zrobić, by mężczyzna nie nudził się w kościele?!
     Ktoś powie: „Co to za pytanie? Przecież jeśli ktoś przychodzi, by się modlić, by przeżyć spotkanie z Bogiem, jak może się nudzić?!” Racja, ale tu nie chodzi o nastawienie głęboko wewnętrzne, które może być najświętsze na świecie… Tu chodzi o formę – o to, jak to nastawienie wewnętrzne wyrazi się na zewnątrz w religijnym akcie. Wielu mężczyzn mówi (i czuje), że religijne ceremonie bardziej odpowiadają żeńskiej części wiernych. Czy to, że w Kościele mamy mniej mężczyzn niż kobiet, uczestniczących we Mszy Św., albo w nabożeństwach, można tłumaczyć tylko psychologicznymi względami większej otwartości pań na transcendencję? Jeden ksiądz powiedział mi kiedyś: „Wiesz kiedy zaczęło mi sprawiać wielką przyjemność uczestnictwo w Eucharystii? Wtedy, gdy zacząłem ją sam odprawiać!” Coś w tym jest – mężczyzna w działaniu, w „robieniu” czegoś dla Boga i dla innych… Czuje się spełniony, bo ma zajęcie! I jego zajęcie coś znaczy!

Pan Adam też miał zajęcie!
     Poszukajmy podpowiedzi w Biblii… „Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał.” (Rdz 2,15) Czy świat stworzony przez Boga nie był idealny, doskonały? Dlaczego więc Adam musi zakasać rękawy (przysłowiowe – był przecież nagi!) i wziąć się do roboty? Stwórca jest wspaniałym pedagogiem, choć lepiej powiedzieć w tym miejscu: wspaniałym ojcem – wie dobrze, że facet musi mieć coś do roboty. Inaczej albo zanudzi się na śmierć, albo zacznie wymyślać głupoty! Skąd my to znamy, panowie, prawda? Praca zadana Adamowi jest więc nie tyle koniecznością ulepszania czegoś, co już jest doskonałe, a raczej jest zajęciem. To piękne, polskie słowo: „zajęcie”, które sprawia, że Adam „jest zajęty”, stanowi jeden z ważnych elementów dobrego samopoczucia zdrowego mężczyzny.
     Czytamy dalej: „Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby przekonać się, jaką on da im nazwę.” (Rdz 2,19) Znowu zadanie do wykonania – zobaczcie, jak pięknie pokrywa się to z cechą męskiego charakteru: robić, działać, tworzyć. Wyobrażam sobie ten wspaniały pochód żyraf, słoni, psów, kotów i wszystkiego innego zwierza, który ukazuje się oczom wyłożonego w hamaku (oczywiście po dniu pracy!) Adama.
     Nawet stworzenie kobiety samo w sobie niesie dla mężczyzny konkretne zadanie. Bóg przyprowadza Ewę do Adama, oddaje mu ją pod opiekę. Od teraz nie jest już on odpowiedzialny tylko za siebie, za ogród, czy zwierzęta, ale staje się odpowiedzialny za cud stworzenia – za istotę równą sobie w godności. To wielka odpowiedzialność, która przejawia się w pierwszym rzędzie w przekazaniu kobiecie całej wiedzy i mądrości, którą posiada. Mogę to sobie wyobrazić (ponieważ Biblia o tym nie wspomina), jak Adam bierze swoją żonę za rękę i wyjaśnia jej wszystko… Opowiada z pasją o nazwach, jakie nadał poszczególnym zwierzętom i w końcu dociera do sprawy najważniejszej: „Wiesz, Ewo, jest w naszym ogrodzie takie jedno, szczególne drzewo…” To moment przekazania życiowej mądrości, tajemnicy trwania przy sercu Boga!
     Jak myślicie? Które wydarzenie, albo inaczej: które działanie w życiu Adama przybrało największe znaczenie do tej chwili historii zbawienia? Czy było to uprawianie ogródka? Nadawanie nazw zwierzakom? A może porządna drzemka, po której zniknęło żebro, ale za to pojawiła się Ewa? Myślę, że najważniejszym w życiu Adama do tej pory było to, że wziął żonę za rękę i opowiedział jej o tajemnicy Bożej miłości i tym, jak tej tajemnicy nie popsuć! Przekazanie mądrości w klimacie pełnym miłości to „stwarzanie”, które w życiu mężczyzny ma największy sens…

Trzy motywy męskich spotkań...
     Jaki jest więc sposób na kościelną „nudę”, panowie? Zostać ministrantem-seniorem i „coś robić” przy ołtarzu? Zostać księdzem? (U niektórych żona mogłaby się nie zgodzić…) Dalej przeliczać żarówki w świątyni? Rozwiązaniem jest zmiana wewnętrznego nastawienia! Przychodzę tu po coś! Po coś konkretnego! Mówi się: „Punkt widzenia zmienia się wraz z punktem siedzenia.” To prawda… trzeba się przesiąść zupełnie! Może niekoniecznie na miejsce kapłana sprawującego Eucharystię, albo do ławki ministrantów. Trzeba się przesiąść w sercu i w głowie z ławki „biernie przyjmujących uczestników” do ławki „ludzi celu”. Co to znaczy? Prawdziwy facet nie chodzi na ploty, nie spija herbatki z kolegą, opowiadając jak mu minął nudny dzień w pracy… Zauważcie, panowie, że zazwyczaj spotykamy się ze sobą albo by coś wspólnie zrobić (stworzyć coś), albo by rozwiązać jakiś problem, albo po prostu by się zrelaksować (np. obejrzeć mecz). Jeśli w kościelnym nabożeństwie nie znajdziemy przynajmniej jednej z tych rzeczy, włączają nam się mechanizmy obronne: spanie, rozglądanie i inne wcześniej wspomniane. Zmiana nastawienia to postawienie sobie celu i jego realizacja.
     Weźmy pierwszy argument: „coś wspólnie zrobić”. Wiecie ile może zrobić facet wspólnie z Bogiem i Jego błogosławieństwem? Pismo Święte pełne jest przykładów, a na dodatek Kościół dorzuca wszystkich świętych mężczyzn na przełomie wieków… Tylko dzisiejszy facet często zadowala się rolą ciepłej kluski i wygrzewa kościelną ławkę „skazanych” godzinkę tygodniowo. Nie ma dialogu z Bogiem, nie ma „wspólnie zrobić”. Powiedziałbym, że nie ma życia… Przykład walki Jakuba (Izraela) z aniołem Bożym zawsze mnie budził z duchowej ospałości. „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!” (Rdz 32,27) Czy kiedyś zdobędziemy się na taką modlitwę?!
     Drugi argument: „by rozwiązać problem”. Lubimy radzić sobie sami, w końcu jesteśmy facetami! Ale przychodzą takie momenty, kiedy trzeba udać się do specjalisty: mechanika samochodowego, dentysty, prawnika. Przychodzimy z problemem i ufamy, że drugi facet, który „zjadł na tym zęby” pomoże nam go rozwiązać. Dlaczego przed Bogiem nie stajemy z takim zaufaniem? Gdy Abraham idzie na górę złożyć w ofierze swojego syna, ten pyta się ojca: „Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie?” Odpowiedział mu Abraham: „Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój.” (Rdz 22,7-8) Myślę, że ta odpowiedź nie była zamaskowaniem okrutnej prawdy, ale raczej płynącym prosto z serca ojca zaufaniem, że w sytuacji bez wyjścia Bóg i tak znajdzie wyjście…
     Trzeci argument: „relaks”. O to najtrudniej w kościelnej ławce… Dla mężczyzn relaks bynajmniej nie kojarzy się ze śpiewem nabożnych pieśni albo słuchaniem (nawet ciekawego) kazania. Relaks to odzyskanie sił, „naładowanie akumulatorów”. I taki też jest „Boży relaks”. Polega na przyjęciu od Boga mocy! Wystarczy wiara w Eucharystię – w realną obecność Jego Ciała i Krwi na ołtarzu… Wtedy duchowy „akumulator” gotowy jest na kolejny tydzień zmagań!

Na koniec…
     Facet, który umarł w kościele z nudów to ten który przestał walczyć o swoje życie duchowe. Przestał się starać, bo może stracił sens, może siły… Na pewno utracił niestety coś ze swojej męskości, która jest przecież trochę dzika, niespokojna i jak to mówiła mama: „nie usiedzi!” Nie dajcie się, panowie! Szukajcie, walczcie jak Jakub… Ufajcie jak Abraham, a swoje Ewy uczcie życiowej mądrości, której najpierw nauczycie się u Ojca, gdy tylko z innym celem zasiądziecie w kościelnej ławce...

Ks. Adam Piekarzewski SDB
Czytelnia: