Popołudnie na miejskim osiedlu

furgonetkowy desant morfiny
dawniej nazywany ambulansem
pół godziny temu porwał kobietę
spod numeru pięćdziesiątego czwartego

miała urodzić
wygięta kandyzowanym
brzeszczotem dziecka w brzuchu
chciała tylko donieść
przesyłkę do samej siebie

jeden z meteorów rozcina horyzont
na schizmę podnieba i podziemi
na myśl o tym że gdzieś tam rodzi się życie
wyśpiewuję pod nosem starocerkiewne fugi
sącząc woń tempery i wodór na beton

z radości staram się być niewidzialnym
jak lewe ucho Van Gogha
zsuwam ze sznurowadeł
ogryzki wydziedziczenia
aż do szczętu sfermentuję
wyczekując pocztówki
za zdjęciem noworodka

20.09.2006r.