Ewangelia wg świętego Marka 6, 1-6

Wyszedł stamtąd i przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: "Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?" I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: "Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony". I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.

     Juliusz Słowacki pisał w liście do matki: „Byłem na przyjęciu. Zebrali się goście. Mickiewicz czytał wiersze, Chopin grał. Strasznie się wynudziłem”.
     Jak często nie widzimy w ojcu, w matce, przyjaciołach kogoś niezwykłego? Dopiero kiedy ich zabraknie, dostrzegamy ich niecodzienność. Żeby nam nic nie zasłaniało wielkości Jezusa.

Ksiądz Jan Twardowski: 
Rozważania i opowiadania: