Czas wzrastania

     Był zimny grudniowy wieczór 1939 r. Karol siedział przy stole w małym krakowskim mieszkaniu na Dębnikach. Nocna lampka rzucała wątły snop światła na poukładane równo książki. Właśnie skończył lekturę Księgi Hioba, którą na dzisiaj sobie wyznaczył. Im wszystkim – młodym rocznika 1920 – również wszystko zostało odebrane. Ledwo rozpoczęte studia hitlerowcy brutalnie przerwali, zamykając uniwersytet, w kampanii wrześniowej zginęło wielu przyjaciół, a przyszłość była tak niepewna… „Najgorszą jednak rzeczą byłoby czekać bezczynnie lub – nie daj Boże – załamać się” – pomyślał Karol. Wziął do ręki pióro i leżącą na stole kartkę.
     „Pracuję – zaczął pisać. – Czy uwierzysz, że mi nieomal brakuje czasu? Czytam, piszę, uczę się, myślę, modlę się i walczę w sobie. Czasem okropny odczuwam ucisk, przygnębienie, depresję, zło. Czasem jakbym świtu dopatrywał, jutrzenki, jasności wielkiej. (…) Uczę się bardzo forsownie po francusku. (…) Przeczytałem całą prawie mistykę Słowackiego, potem wiele z Mickiewicza, teraz znowu Wyspiańskiego… Poza tym Pismo Święte – Stary Testament”.
     Karol odłożył pióro. Złożył kartkę i wsunął do koperty z nazwiskiem przyjaciela. Jutro przekaże list koleżance, która co kilka dni przekracza zieloną granicę, żeby spotkać się z rodziną w Wadowicach. Szczekaczka za oknem przypominała mieszkańcom Krakowa o zbliżającej się godzinie policyjnej. Wstał i podszedł do leżącego w łóżku ojca. Delikatnie ujął jego dłoń i podniósł do ust. „Dobranoc, tato” – wyszeptał. Porucznik Wojtyła uśmiechnął się blado, lecz serdecznie. Pierwsze miesiące wojny, z nieudaną próbą ucieczki na wschód, wyczerpały go całkowicie. Niegdyś z wielkim oddaniem opiekował się dorastającym Karolem, teraz on z kolei mógł spłacić ojcu dług wdzięczności. Odpowiedzialność za utrzymanie dwuosobowej rodziny spadła na niego. Zresztą w warunkach wojennych nie było to specjalnie trudne, trzeba było postać w ogonku po przydziałowy czarny chleb i zatroszczyć się o węgiel. I tyle. Resztę czasu można było poświęcić na naukę, lekturę i rozmowy z ojcem. Tak, to właśnie jemu młody Wojtyła zawdzięczał swoją postawę, w której nie było miejsca na lenistwo czy zwątpienie, za to dużo na pracę – zwłaszcza tę nad samym sobą. Czy ojciec zbyt wiele od niego wymagał? Nie, nie przypominał sobie, żeby czegoś kiedyś żądał czy coś mu nakazywał. A jednak… Przykład, jaki dawał – to było to, co kształtowało postawę młodego Karola. Ojciec, który umiał wymagać od siebie, w pewnym sensie nie musiał już wymagać od syna – wszystko dokonywało się bez zbędnych słów, w jakimś podskórnym, lecz jakże silnym, strumieniu życia wewnętrznego. Karol uśmiechnął się z wdzięcznością i delikatnie położył na pościeli dłoń zasypiającego ojca. „Także wojna może być czasem wzrastania” – pomyślał.
Dorota Krawczyk