Tato, weź mnie za rękę
Z dużej galerii handlowej wychodzi ojciec z mniej więcej ośmioletnim synem. Taszczy spory pakunek. Logo na torbie świadczy, że byli niedawno w sklepie z zabawkami. „Czego ty jeszcze chcesz!? – słychać podniesiony głos lekko poirytowanego mężczyzny. – Przecież kupiłem ci robota, kolejkę, byliśmy na lodach!”. „Tato… – cichutko odpowiada chłopczyk. – Ja chciałbym tylko, żebyś mnie wziął za rękę”.
To głęboko symboliczny obraz, dokumentujący nieporozumienie dość powszechnie dające się dziś zauważyć: ludziom, zanurzonym w kulturze materialnej, pędzącym ciągle naprzód, tracącym bezpowrotnie umiejętność słuchania siebie nawzajem (dokładniej rzecz ujmując: usłyszenia siebie), wydaje się, że wszystko można kupić – miłość też. Że pierwszą potrzebą młodego człowieka jest otoczenie go gadżetami, zasypanie prezentami i w ten sposób zrekompensowanie własnej nieobecności. I że to wystarczy. Nie wystarczy. Na naszych oczach rośnie piramida samotności, bólu – tym bardziej dojmującego, że niesionego przez najbardziej bezbronnych. Czyż niedzielne rodzinne wyprawy do galerii handlowych (współczesnych świątyń) nie stanowią kwintesencji tego stanu? Jeśli nie potrafimy ze sobą rozmawiać, męczy nas obecność – lepiej uciec? Tylko że to jeszcze bardziej pogłębia ukrytą rozpacz, bezradność. Nie da się uciec od siebie.
Do rangi problemu cywilizacyjnego urasta dziś depresja. Jak podaje Światowa Organizacja Zdrowia, cierpi na nią 11 proc. dzieci i młodzieży do 18. roku życia i liczba ta stale rośnie. Później jest już tylko gorzej. Skąd się to bierze? Przecież młodość to czas optymizmu, witalności! – może ktoś powiedzieć. Tymczasem coraz częściej widać przemykających ulicami zgorzkniałych ludzi, zamkniętych w świecie multimediów, niezdolnych do nawiązania relacji. Załamujących się przy pierwszej lepszej okazji. Wypalonych. Dysponujących zerową odpornością na stres. Dlaczego? Świat ich takimi uczynił? Szkoła wypaczyła? Zabrakło wiary, nadziei? A może dlatego, że nie doświadczyli miłości najbliższych? Albo ta miłość była toksyczna, fałszywa?
„Życia nie da się oszukać, jak nie da się oszukać ziemi. Jeżeli wrzuci się w nią plewy, zbierze się chwasty” – mówił bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Nie da się przekazać dalej czegoś, czego się samemu nie ma. Nie uda się stworzyć własnej szczęśliwej rodziny, jeśli ta, z której się wyszło, pozostawiła po sobie koszmarne zranienia – a przynajmniej będzie to bardzo trudne. „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – pisał kanclerz i hetman wielki koronny Jan Zamoyski. Rodzina, szkoła to dziś pierwsza „linia frontu” walki o przyszłość Polski i świata. Tu toczy się walka na śmierć i życie pomiędzy „cywilizacją życia” i „cywilizacją śmierci”. Kościół zawsze będzie stał po stronie tej pierwszej.
To głęboko symboliczny obraz, dokumentujący nieporozumienie dość powszechnie dające się dziś zauważyć: ludziom, zanurzonym w kulturze materialnej, pędzącym ciągle naprzód, tracącym bezpowrotnie umiejętność słuchania siebie nawzajem (dokładniej rzecz ujmując: usłyszenia siebie), wydaje się, że wszystko można kupić – miłość też. Że pierwszą potrzebą młodego człowieka jest otoczenie go gadżetami, zasypanie prezentami i w ten sposób zrekompensowanie własnej nieobecności. I że to wystarczy. Nie wystarczy. Na naszych oczach rośnie piramida samotności, bólu – tym bardziej dojmującego, że niesionego przez najbardziej bezbronnych. Czyż niedzielne rodzinne wyprawy do galerii handlowych (współczesnych świątyń) nie stanowią kwintesencji tego stanu? Jeśli nie potrafimy ze sobą rozmawiać, męczy nas obecność – lepiej uciec? Tylko że to jeszcze bardziej pogłębia ukrytą rozpacz, bezradność. Nie da się uciec od siebie.
Do rangi problemu cywilizacyjnego urasta dziś depresja. Jak podaje Światowa Organizacja Zdrowia, cierpi na nią 11 proc. dzieci i młodzieży do 18. roku życia i liczba ta stale rośnie. Później jest już tylko gorzej. Skąd się to bierze? Przecież młodość to czas optymizmu, witalności! – może ktoś powiedzieć. Tymczasem coraz częściej widać przemykających ulicami zgorzkniałych ludzi, zamkniętych w świecie multimediów, niezdolnych do nawiązania relacji. Załamujących się przy pierwszej lepszej okazji. Wypalonych. Dysponujących zerową odpornością na stres. Dlaczego? Świat ich takimi uczynił? Szkoła wypaczyła? Zabrakło wiary, nadziei? A może dlatego, że nie doświadczyli miłości najbliższych? Albo ta miłość była toksyczna, fałszywa?
„Życia nie da się oszukać, jak nie da się oszukać ziemi. Jeżeli wrzuci się w nią plewy, zbierze się chwasty” – mówił bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Nie da się przekazać dalej czegoś, czego się samemu nie ma. Nie uda się stworzyć własnej szczęśliwej rodziny, jeśli ta, z której się wyszło, pozostawiła po sobie koszmarne zranienia – a przynajmniej będzie to bardzo trudne. „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – pisał kanclerz i hetman wielki koronny Jan Zamoyski. Rodzina, szkoła to dziś pierwsza „linia frontu” walki o przyszłość Polski i świata. Tu toczy się walka na śmierć i życie pomiędzy „cywilizacją życia” i „cywilizacją śmierci”. Kościół zawsze będzie stał po stronie tej pierwszej.
Ks. Paweł Siedlanowski
Czytelnia: