Reżyserować siebie

Kabaret to nie tylko śmiech, kabaret to przesłanie, kabaret to sposób na życie. Głębszą stronę tego specyficznego świata odkrywa przed czytelnikami „Trybów” Michał Pałubski z krakowskiej ”Formacji Chatelet”.

Co sprawiło, że grając tytułowego „Pana Tadeusza” w reżyserii legendarnego już Adama Hanuszkiewicza zrezygnował Pan z kariery aktorskiej na rzecz kabaretu?
– Zdawałem kiedyś do Szkoły Aktorskiej i się do niej nie dostałem. Uznano, że jestem asceniczny i nie nadaję się na scenę. W sam teatr zaczynałem bawić się już jako 11-latek i bardzo chciałem się z tą sceną związać. Poszedłem na zwykłe studia, ale pewnego dnia powiedziałem mamie „chcę do teatru”. I tak to się zaczęło. Jako 19-latek musiałem przejść z teatru amatorskiego do zawodowego. To było coś niesamowitego. Tak grałem przez kilka lat, lecz w pewnym momencie uznałem, że chciałbym sam reżyserować siebie. Gdy Marek Perepeczko usłyszał, że chcę założyć kabaret, stwierdził, że bycie aktorem kabaretowym jest trudniejsze od bycia aktorem dramatycznym. Tego pierwszego widz musi lubić. W teatrze dramatycznym można grać „złe” role, ale w kabarecie, jeśli widz nie polubi aktora, to nie będzie się śmiał. Mimo tego uznałem, że pójdę tą ciężką drogą. Tak właśnie założyłem kabaret. To już trwa 11 lat i nie zamieniłbym tego czasu na nic innego. Dzięki kabaretowi mogę złamać czwartą ścianę Stanisławskiego, która aktorów odcina od widowni (czwarta ściana to „ściana”, która oddziela odbiorcę i sztukę; w tej konwencji aktorzy tworzą na scenie „własny świat”, ignorując widzów – przyp. red.).

Jako Formacja Chatelet poza tą ścianą łamiecie też tematy tabu, związane również z Kościołem.
– Jeszcze w średniowieczu ktoś stwierdził, że ludzie śmieją się z wiary tylko wtedy, gdy wiedzą z czego się śmieją. Jeżeli wierzą, to mogą się śmiać, bo tylko wtedy rozumieją żart. Dlatego pozwalamy sobie na takie skecze.

Jeden z nich przedstawia scenę spowiedzi przedmałżeńskiej. Wyśmiewacie ją?
– Nie chcieliśmy tym skeczem obrazić w żaden sposób Kościoła ani Sakramentu. Jako dowód mogę powiedzieć, że przedstawialiśmy go m.in. na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i według mojej subiektywnej opinii właśnie tam najlepiej został przyjęty. Wierzę w Boga i moje rozmowy z Nim są dla mnie bardzo ważne, podobnie jak i dla mojego kolegi Adama, z którym przedstawiam tą scenkę. Jeśli ktoś ma dystans do siebie i nie zamyka się widząc kabaret związany z księdzem czy Kościołem, to zobaczy całość formy i zrozumie jej sens.

Więc jakie jest przesłanie tego skeczu?
– Po pierwsze, chodzi o to, jak ludzie podchodzą do takiej spowiedzi. Są to dorosłe osoby, a klepią formułkę z Pierwszej Komunii, zamiast rozmawiać z Bogiem za pośrednictwem spowiednika i przepraszać Go za swoje grzechy w sposób normalny. Z drugiej strony te dorosłe osoby często, zwłaszcza w małych miejscowościach, są traktowane jak dzieci, karcone jak dzieci i zmuszane do zbierania podpisów na karteczkach. Obydwa problemy są tutaj przedstawione. Średniowiecze się już dawno skończyło, ludzie myślą, czytają i wiary nie można zamykać w kościele. Jeżeli o tej wierze nie będziemy rozmawiać w sposób normalny, to ludzie się od tej wiary odsuną. Zwłaszcza młodzi. A w tym konkretnym skeczu istotne jest jeszcze to, że to ksiądz jest tą fajniejszą jednostką.

Skąd w ogóle pomysł na skecz o spowiedzi przedmałżeńskiej?
– Jakiś czas temu sam to przechodziłem, można powiedzieć, że jestem na bieżąco w tych sprawach.

Pana spowiedź była taka, jak w skeczu?
– Nie. Miałem to wielkie szczęście, że moją mamą opiekuje się pewien ksiądz i to właśnie u niego miałem spowiedź przedmałżeńską. On ma bardzo zdrowe podejście do sprawy. Mogłem sobie z nim usiąść i poprzez rozmowę mówić co mnie bolało, a co mnie nie bolało i jak mogłem zgrzeszyć. To była dla mnie spowiedź, jak dla dorosłego człowieka.

Kolejną kontrowersyjną tematyką Waszych skeczów jest homoseksualizm i popularny Euzebiusz „Buba”.
– To zjawisko jest niesamowite, bo są na nie dwa spojrzenia. Jedno ludzi heteroseksualnych i drugie homoseksualnych. Dla tych pierwszych śmieszne są te zniewieściałe cechy Euzebiusza. Homoseksualiści podobno też się śmieją tych skeczów. Sam nie mam za dużo znajomych z tego środowiska i obawiałem się, jak się do tego odniosą, ale kiedyś spotkałem na trasie Kasię Kowalską i ona powiedziała mi, że jej znajomi cieszą się, że te skecze istnieją. Pewnie dlatego, że tymi skeczami oswajam wśród heteroseksualistów osoby homoseksualne.

Czyli promuje Pan homoseksualizm?
– Nie. Zdaję sobie sprawę, że rodzina się składa z kobiety i mężczyzny. Ale należy pamiętać, że to jest też człowiek. Nie można go zamykać w pudełku z napisem „gorszy człowiek” przez to, że jest homoseksualny. To są ludzie myślący, czujący, a w przypadku mężczyzn często nawet bardziej niż normalni faceci. Ja w swojej pracy nie chcę nikogo skrzywdzić.

Adam Małczyk z Formacji Chatelet powiedział kiedyś, że składa się Pan w 80% z uzależnień.
– Skoro Adam tak powiedział, to tak pewnie jest. Jestem stworzeniem słabym i składam się w 80% z uzależnień. Na pewno jest to głównie palenie, uciążliwe dla otoczenia oraz mnie, zwłaszcza od kiedy wszedł zakaz palenia w miejscach publicznych. Tak jak Maria Czubaszek mogę powiedzieć, że palę bo lubię. Kolejnym uzależnieniem jest scena. Jeśli przez jakiś czas nie mam z nią kontaktu, to czegoś zaczyna mi brakować, tak jak niektórym słodyczy. Od alkoholu nie jestem uzależniony, ale to prawda, że lubię się napić. Ostatnio także do moich uzależnień dołączyła jazda samochodem.

Czy niedawne narodziny córki coś zmienią w temacie uzależnień?
– Zdecydowanie. Właśnie się pojawiło nowe i największe uzależnienie. Zaczynam być uzależniony od córki. I właśnie ten nałóg może wyprzeć któryś inny. Na przykład palenie. Jeśli córeczka kiedyś do mnie przyjdzie i powie „tato nie pal”, to pewnie, że tak zrobię. Ale mam jeszcze do tego momentu trochę czasu (śmiech). Obecnie mogę siedzieć i patrzeć na nią jak w obrazek i nic mnie już wtedy nie obchodzi.

Teraz sam jest Pan ojcem, ale Pańskie dzieciństwo nie było łatwe. Czy robiąc karierę kabaretową odbija sobie Pan z życia tamten przykry czas?
– Troszeczkę tak jest. Gdy byłem mały, moja mama była w więzieniu. Dzisiaj jest dla mnie bohaterką. Aby bronić „Solidarności” wolała siedzieć z morderczyniami w celi niż podpisać lojalkę. W naszym domu kabaret zawsze był ważną rzeczą, bo wyśmiewał ówczesną władzę. Miałem dostęp do wszelkiego kabaretu i istniał on dla mnie odkąd pamiętam. Żeby w domu było łatwiej, śmialiśmy się z tej sytuacji, a moja mama śmiała się milicjantom w twarz. Dzięki temu mogła wszystko wytrzymać. I dlatego od zawsze kabaret kojarzył mi się z wolnością.

Wolnością słowa?
– Dokładnie. Ze względu na historię mojej mamy jest to dla mnie bardzo ważne. Kabaret był i jest dla mnie najlepszym sposobem, aby się wyrazić. Żeby powiedzieć co mi się podoba, a co nie. Obecnie, ze względu na moją działalność, niektórzy sądzą, że przeszłość mnie nic nie nauczyła. Całe szczęście, że są jeszcze tacy, którzy widzą, że właśnie nauczyła – wolności słowa.

Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Michał Chudziński