Spowiedź

     Jest, moi Drodzy, w życiu naszym podstawowe zaangażowanie, które od nas nie zależy i którego uniknąć nie możemy, z którego wycofać się nie możemy. Jest to zaangażowanie w istnienie. Nie my wywołaliśmy siebie z nicości do istnienia, nie od nas to zależało, a jednak zostaliśmy rzuceni w ten marsz ku czemuś poprzez istnienie. I tego nie możemy zahamować, że życie biegnie gdzieś naprzód niezależnie od nas. I że życie, z tytułu samego istnienia, stawia przed nami alternatywę, z której wycofać się nie możemy. Alternatywę, o której nie dosyć się myśli, a która jest bardzo poważna, mianowicie, że jest albo całkowita i pełna świętość, albo odrzucenie. Powiecie, że przecież można znaleźć wiele stopni pośrednich. Tak, ale wiemy przecież, że czyściec jest tylko doczesny. Czyściec jest oczyszczeniem i ci, którzy tam się znajdą, przeznaczeni są do całkowitej nieskazitelności i świętości. Tam się nikt nie zatrzyma. A więc właściwie przed człowiekiem, który zaczął istnieć, już stoi ta alternatywa: albo całkowita świętość, albo odrzucenie.
     Życie chrześcijańskie nie jest, wbrew temu, co się czasem myśli, przede wszystkim programem moralnym. Ono jest w pierwszym rzędzie jakąś rzeczywistością sakramentalną, mistyczną, bo stajemy się chrześcijanami nie przez akt moralny, ale przez chrzest. Przez chrzest, który wszczepia nas w Chrystusa. Ale ten chrzest, jako rzeczywistość, jest jednocześnie programem. Program wyrasta z faktu wszczepienia w Chrystusa. Program obowiązujący z tytułu nowej natury, którą przez łaskę Boga otrzymujemy. I całe życie jest wysiłkiem realizacji chrztu, wysiłkiem wejścia “z głową” i całkowicie w rzeczywistość chrztu, która została w nas zaszczepiona jako początek życia wiecznego.
     Święty Paweł mówi do Rzymian: Czyż nie wiadomo wam, bracia, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć. Przyjmując więc chrzest, zanurzający nas w śmierć, zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie, jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Jeżeli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim zrośnięci w jedno, tak samo zrośnięci będziemy z Nim w jedno przez podobne zmartwychwstanie. Tak więc i wy rozumiejcie, że umarliście dla grzechu, żyjecie zaś dla Boga w Chrystusie Jezusie. Niechże więc grzech nie króluje w waszym śmiertelnym ciele, poddając was swoim pożądliwościom.
     Oto rzeczywistość chrztu i oto program, który wypływa z tej rzeczywistości. Ta rzeczywistość jest własnością naszą i każdego z was i ona w pełnym wymiarze stosuje się do każdego. Wielką krzywdę, by ktoś uczynił wam gdyby myślał i uczył, że ta rzeczywistość nie jest w pełnym wymiarze waszą własnością i waszym programem. To jest to, co w Księdze Liczb mówi się o ludzie Bożym, że ma w sobie odgłos zwycięstwa Pana. Ten odgłos zwycięstwa Pana jest w nas, nawet w nędzy naszego życia tu, na ziemi.
     Święty Paweł mówi dalej o chrzcie jako programie dla Kolosan: Jeśli zatem razem z Chrystusem powstaliście z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie jest Chrystus zasiadający po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Umarliście bowiem i życie wasze ukryte jest z Chrystusem w Bogu. Gdy się ukaże Chrystus, życie wasze, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale.
     To jesteśmy my. Miejcie dumę z tego wielkiego czynu Bożego, bo wielki jest Bóg nasz. Naszą winą jest, jeżeli nasza religia w świecie wygląda tak nieśmiało. Bo wartością w tym świecie jest nauka, wartością jest technika, polityka i wszystkie te wartości wkraczają w świat z podniesioną przyłbicą, z podniesioną głową. A religia Pana Zastępów, Stworzyciela nieba i ziemi, reprezentowana przez nas, niestety przez naszą małoduszność robi często wrażenie nieśmiałej, zakompleksionej, kryjącej się pod subiektywną i tchórzliwą nazwą “uczucia religijne”. I ten brak poczucia wielkości, dumy, jest naszą winą. I cóż dziwnego, że dla wielu religia jest sentymentalnym reliktem dla tych, którzy nie mają nic ważniejszego.
     A więc Kościół nam daje pełnię Bożego daru i przez Apostołów daje nam pewne wskazania, zdumiewająco proste. Gdy się czyta List do Efezjan i te wielkie rzeczy, które mówi św. Paweł w trzech pierwszych rozdziałach, to człowiek może się zastanawiać, jak to wszystko w praktyce. I czwarty rozdział św. Pawła zaczyna się niespodziewanie jakoś prosto. Wskazuje święty Paweł, że żeby tymi wielkimi rzeczami żyć, trzeba rzeczy bardzo prostych. Trzeba pokory, trzeba wzajemnego znoszenia się, trzeba cierpliwości, trzeba miłości na co dzień, a więc te wielkie rzeczy wyrażają się czymś bardzo po ludzku zrozumiałym. Ale każdy człowiek musi sobie sam odnaleźć drogę, w jaki sposób tą łaską Bożą będzie żył. I tu nic, żadne recepty, wskazania nie zastąpią waszego odkrywczego wysiłku w tej dziedzinie. Każdy z was ma charyzmat do tego, ażeby znalazł, jak do jego życia i jego konkretnych warunków stosują się wymagania Boga. Kościół jest jak matka, która daje mleko dziecięciu, ale to organizm tego dziecka jest kompetentny w rozprowadzeniu tego pokarmu i witalnym zużytkowaniu tych substancji. Już matka się tym nie zajmuje. I tak każdy z was ma tę zdolność, którą trzeba sobie uświadomić, aplikacji konkretnej Ewangelii do waszego życia. Mogę wam tylko delikatnie sugerować, żebyście może w waszym życiu wzięli pod uwagę pewną głębszą współpracę miedzy wami na płaszczyźnie duchowej. Ale to musi uczynić łaska, to na siłę nie pójdzie, tu musi być też kierownictwo duchowe.
     Ludzie nie mogą się zjednoczyć na ziemi inaczej niż w Bogu. Tak jak promienie, są tym bardziej oddalone od siebie im dalej są od swego źródła, a jednoczą się tylko w źródle, z którego wypływają - podobnie jest i z ludźmi. Jeżeli człowiek ma głęboki stosunek do Boga, czuje bliskość Boga, może się skuteczniej, głębiej z ludźmi połączyć i dosięgnąć tych ludzi jakoś głębiej. Dlatego pierwsza rzecz zawsze jest to pierwsze przykazanie - stosunek do Boga. I w tym człowiek zawsze ma jakąś samotność z Bogiem. Jak mówi Pan Jezus w Ewangelii: Wejdź do twojego pokoju, do twojej izby. Zamknij drzwi i tam rozmawiaj z Ojcem twoim, który widzi w skrytości. Bo pamiętaj, że jakkolwiek będziesz w społeczności, to sam będziesz musiał znieść cierpienie. Z Chrystusem razem. Sam będziesz musiał chorować i sam będziesz musiał umierać. I sam będziesz musiał odpowiadać za twoje czyny. I do tej samotności z Bogiem trzeba się przyzwyczajać i trzeba ją w sobie wyrabiać.
     Ale te wszystkie wielkości spotykają w nas kontrast wielki, o którym mówi św. Paweł w Drugim Liście do Koryntian, że my nosimy ten skarb ogromny w naczyniach glinianych. Rzeczywiście, słabość nasza jest bardzo wielka i te naczynia są rzeczywiście bardzo słabe. Ale św. Paweł rozwija tutaj całą teologię słabości, która jest jakąś bardzo istotną sprawą w życiu duchowym chrześcijanina. Mówi w Liście Drugim do Koryntian, że się skarżył Bogu na jakieś trudności, które miał i Bóg mu odpowiedział: Wystarczy Ci mojej łaski.
     I potem dziwniejsze jeszcze słowa mówi: Moc bowiem w słabości się doskonali. Dlatego św. Paweł mówi: Najchętniej więc będę się chełpił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.
     Dziwna mądrość. Tak głęboko posiada ją św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Ona tak się bała wszelkiej wielkości, wszelkiej ludzkiej mocy, że chciała się opierać tylko na Bogu. I to jest pedagogia Boża, że Pan Bóg jakoś człowiekowi odciąga to zadowolenie z siebie. Te różne punkty oparcia, na których się opiera, dobre samopoczucie. To wszystko nie to, nie to, nie to. Musisz się nauczyć oprzeć na jedynym fundamencie, a na to musisz wypić gorycz. Gorycz, jaką jest niewątpliwie dla nas być marnym, grzesznym człowiekiem. Ale trzeba się odważyć tę gorycz wypić. Żeby człowiek nie szukał pociechy w sobie, ale jak mówi Psalm: W Twojej mocy, Panie, będzie się radował, król.
     Pan Jezus na Ostatniej Wieczerzy obiecuje nam radość pełną. Radość pełna to jest radość z Boga.
     Ludzie tak dążą do dobrego samopoczucia, do dobrego sumienia, że nawet zmieniają skalę wartości, ażeby zapewnić sobie dobre sumienie. Kiedy dezerterują ze swego stanowiska, to przemieniają sposób swój wartościowania, żeby móc to jakoś wytłumaczyć przed sobą, żeby to jakoś wyglądało. Trzeba przyjąć złe samopoczucie, moi Drodzy. Gorycz grzechu, bo to jest gorzko być grzesznikiem. Grzech jest jedynym złem. Grzech jest prawdziwą śmiercią. Bo teologicznie rzecz ujmując, to istotą śmierci nie jest oderwanie duszy od ciała, ale oderwanie duszy od Boga, z której wynika potem, że i rozdziera się dusza i ciało. Ale to pierwotne oderwanie duszy od Boga sprowadziło na świat śmierć. I to jest śmierć – grzech. I nie ma innego prawdziwego, rdzennego zła na ziemi jak to. I cała niedola ludzi, cała męka, która idzie przez świat, którą my widzimy, w której my też jesteśmy – ona jest skutkiem, owocem tego odejścia. Ile nieszczęść przez alkoholizm. Ile nieszczęść przez ludzką chciwość. Ile nieszczęść w małżeństwach przez to, że zamiast każdy siebie samego wziąć za łeb i ujarzmić, to chce drugiego ujarzmić i sobie podporządkować. Ile nieszczęść, ile bólu, ile tragedii z tego. A u korzenia tego wszystkiego jest grzech.
     I to jest nasza dola – my jesteśmy grzesznicy - i nie możemy przed sobą ukrywać tego faktu. I wciąż upadamy. I musimy się wciąż podnosić. Bo człowiek, który upadł i leży i dopiero rozmyśla o swoim upadku, to coś ma nie w porządku w tej głowie. Bo człowiek normalny, kiedy upadnie, to wstaje i idzie dalej. Upadnie drugi raz, wstaje i idzie dalej. I tak powinno być w naszym życiu duchowym. Niektórzy boją się spowiedzi, bo mówią: Cóż ja powiem, wciąż to samo? Spowiadam się, nie poprawiam się. To będzie jakiś brak autentyzmu w mojej spowiedzi. Właśnie będzie ten autentyzm, jeżeli się przedstawisz takim, jakim jesteś. Bo jeżeli byś się bał spowiadać, dlatego, że wciąż wpadasz w te same upadki, to będzie autentyzm, ale pychy. To będzie bardzo autentyczna pycha. Ale uznać się takim, jakim się jest, z całą nędzą, z całym ciągłym mozolnym i niedołężnym, usiłowaniem, które się tyle razy kończy fiaskiem. Gdy się buduje tunel, ile trzeba uderzeń, jeżeli się to czyni ręcznie, uderzeń kilofa, które zdają się nie posuwać naprzód, a jednak pomału, pomału idą naprzód. I tak jest i w naszym życiu moralnym. A więc nigdy się nie zniechęcać. Zawsze powstawać. Zawsze iść dalej. Nigdy nie starać się zakryć tej nędzy ciągłego upadania i ciągłego naszego wstawania. To jest bardzo ważne.
     I więcej trzeba się cieszyć Bogiem niż martwić sobą. Bo nasze życie chrześcijańskie jest radością, ale radością nie z siebie samego. Kto by chciał szukać radości w sobie samym, ten jej nie znajdzie.
     Przenikające światło Boże, jeżeli będziemy pracować nad sobą, współdziałać z łaską, to odsłoni nam coraz głębsze przepaści w naszym sercu. Święty Jan od Krzyża mówi, że z duszą jest tak, jak z powietrzem w pokoju, do którego wpada jasny promień słońca. Gdy było ciemno, nie widziało się zanieczyszczeń powietrza, a w tym promieniu słońca widać tyle pyłu. I tak jest, kiedy promień łaski wpada do duszy ludzkiej, człowiek widzi, z przerażeniem może, całą swoją gruboskórność wewnętrzną.
     Jedna siostra młoda, która już umarła, bardzo dobra siostra, ona zawsze mówiła, że człowiek wobec Boga to taki cham. I coś takiego prawdziwego jest w tym stwierdzeniu. Taka niedelikatność wobec dobroci Bożej. Taka gruboskórność, takie chamstwo w nas jest i to boli. Jeżeli zadamy sobie pytanie, tak szczerze, czy twoje życie jest naprawdę służbą Bożą, czy można to tak nazwać bez ironii, to wtedy na pewno będziemy musieli uderzyć się w piersi. Czy to jest służba Boża naprawdę? Czy to jest miłość Boża?
     Ale zbawienne nam jest to zobaczyć, zobaczyć w prawdzie, bo mamy wyjście. I tym wyjściem naszym jest nawrócenie nasze do Boga.
     Gdy chodzi o spowiedź, pewne warunki dobrej spowiedzi chciałbym tutaj wam zasugerować.
     Najpierw, niech spowiedź będzie bardzo przed Bogiem. Niech niknie pośrednik. Ale uświadomić sobie trzeba, że idziesz do Boga, do Chrystusa. I niech ta spowiedź, każda spowiedź, nie będzie tylko jakimś przypomnieniem kilku win, ale niech ona będzie zawsze na tle całościowego, totalnego nawrócenia się do Boga. Do Boga żywego. Do Boga, który ciebie kocha. Który ciebie zbawił. Każda spowiedź. Nawet jeżeli niewiele masz do powiedzenia.
     Pamiętać trzeba, że grzech jest sprawą naszego osobistego stosunku do Boga. Nie jest grzech tylko czymś obiektywnym, co można w pewnych ogólnych kategoriach ustawić. Grzech jednego człowieka i drugiego człowieka, choćby się wydawał identyczny, nie jest identyczny, bo on się mierzy stosunkiem do Boga, który jest osobisty. I trzeba grzech również osobiście przeżyć, jako mój stosunek do Boga. Do Boga, który zaangażował się osobiście w moje życie.
     Gdy się idzie do spowiedzi, to trzeba całkowicie zawierzyć Bożemu przebaczeniu i całkowitości tego przebaczenia. Że Bóg jest większy niż nasz grzech, jak mówi prorok Micheasz: Wrzuci w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy (Mi 7,19). A więc uświadomić sobie, że idziemy do Kogoś, kto nam całkowicie, bezwzględnie wszystko chce przebaczyć. Że możemy mieć zupełnie nowy start życiowy. Że nie wleczemy za sobą całego balastu naszej przeszłości. Nie wracajmy ciągle do tego, co było - trzeba iść naprzód.
     Ale równocześnie pamiętać: idziemy do Boga po przebaczenie. To przede wszystkim po to idziemy do konfesjonału. Mniej ważne są sprawy jakiś wyjaśnień, pytań, ale tu jest sam sakrament. A Pan Bóg jednej rzeczy od ciebie żąda: ty przebacz. Przebacz tak samo całkowicie, bezwzględnie, bez reszty, bez wypominania kiedykolwiek. Bo jeżeli Bóg twoje grzechy przebaczy, to już do nich nigdy nie wróci, nigdy ich sobie nie przypomni, ale i ty musisz tak samo. Bo cóż to za przebaczenie między ludźmi, jeżeli przy drugiej okazji, kiedy ktoś nas obrazi, przypominamy mu, że i wtedy też tak samo było. Gdzież twoje przebaczenie? Musisz tu naśladować Boga.
     To, co nas hamuje w naszym nawróceniu do Boga to przekonanie, że poznaliśmy nasze możliwości, z doświadczenia, nasze słabe możliwości. Otóż to jest nieprawda. Ty nie znasz twoich możliwości. Nie znasz możliwości łaski, które są ogromne. Często ludzie starsi odbierają tym odwagę młodszym mówiąc, że są doświadczeni i wiedzą, znają: Co ty tam będziesz podskakiwał, ale my wiemy! Można czasem tym ludziom doświadczonym powiedzieć, że wiele rzeczy doświadczyli, ale jednego, czego powinni byli doświadczyć, nie doświadczyli w życiu, a życie jest im dane na to, żeby doświadczyli mocy Bożej. I tego człowiek powinien doświadczyć w życiu, jeżeli chce być doświadczonym. A inaczej, niech nie mówi, niech nie ogranicza możliwości innych ludzi na podstawie swoich doświadczeń, bo nie doświadczył tego, czego powinien był doświadczyć.
     Pamiętajcie, że spowiedź to jest kontakt mocy. Jak ta niewiasta z Ewangelii, która chciała choćby rąbka szaty Jezusa dotknąć i ona wiedziała, że jak dotknie, to będzie zbawiona. Ta choroba, która przez dwanaście lat ją męczyła, nie znalazła żadnych środków, ale ona wiedziała, że jak dotknie Jezusa będzie zbawiona, że jak dotknie, to będzie rozwiązany cały jej problem życiowy. I Chrystus poczuł to dotknięcie, i mówi do uczniów: Ktoś mnie dotknął! A uczniowie mówią: Mistrzu, wszyscy Cię tu uciskają, a Ty mówisz: Ktoś mnie dotknął! A Chrystus mówi: Wiem, że ktoś mnie dotknął, bo moc ze mnie wyszła. A więc dotknięcie wiary jest tą zdolnością człowieka cudowną dotknięcia Boga samego.
     Idziesz do spowiedzi, aby dotknąć Boga. Ażeby ten kontakt mocy Bożej ciebie wyleczył. Idziesz, aby się obmyć we krwi. Idziesz, aby się spotkać z Odkupicielem twoim i doznać odkupienia. My nieraz myślimy, że nasze trudności wewnętrzne na drodze jakiś rozwiązań mają być uleczone, ale przede wszystkim na drodze odkupienia, ratunku, który od Boga przychodzi.
     Idziesz do konfesjonału – tam będzie kapłan. Poddając się kapłanowi robisz akt wiary w tajemnicę Wcielenia. Tajemnicę Wcielenia, którą my katolicy, przyjmujemy aż do ostatniej konsekwencji. Protestantyzm boi się człowieka, nie przyjmuje ani wiary od hierarchii, ani rozgrzeszenia od kapłana, bo nie idzie tak daleko w afirmacji tajemnicy Wcielenia. My wierzymy aż do końca, aż do ostatecznej konsekwencji, aż do tego, że Chrystus się przedłuża w ludziach, w Kościele. I tu robisz akt wiary wobec tej wielkiej tajemnicy. Dlatego klękasz, dlatego wyznajesz, dlatego przyjmujesz rozgrzeszenie.
     Pamiętaj, że jest jedna rzecz w grzechu bardzo niebezpieczna, że grzech skłania człowieka do odejścia od Boga. Kiedy Adam zgrzeszył, nie było to jeszcze to najgorsze, ale gorsze było, że uciekł i schował się w zaroślach Raju przed obliczem Bożym. I jak św. Ambroży mówi, Bóg uratował go tym, że go wywołał: Adamie, gdzie jesteś? Wywołał go. Otóż w człowieku grzech powoduje jakiś skurcz wewnętrzny, jakąś trudność. I Chrystus na krzyżu chciał, ażeby Jego serce było przebite i żeby wylało z siebie krew i wodę, żebyśmy rozumieli Serce Boże, że to ostrze, które reprezentuje nasz grzech, według liturgii Serca Jezusowego, że to ostrze nie powoduje jakiegoś zamknięcia się Bożego Serca, ale że Serce Boże ukłute, ugodzone, otwiera się i wylewa z siebie zdrój leczący człowieka. Że Bóg jest taki. Bóg chciał nam objawić przez to, że jest taki, że na grzesznika się otwiera. Że nie chce skurczu lęku w duszy człowieka, który zgrzeszył.
     Gdy robicie rachunek sumienia to pamiętajcie o pewnych rzeczach, mianowicie, to nie jest inwentarz, to nie jest remanent, gdzie wszystko trzeba zinwentaryzować, a więc rachunek sumienia zasadniczo powinien być wybiórczy. Oczywiście, grzechy ciężkie, gdybyśmy je mieli na naszym sumieniu, winniśmy je wyznać. Ale musimy w sposobie robienia rachunku sumienia respektować samą strukturę życia duchowego. A więc życie duchowe to jest życie z Bogiem i Bóg działa przez swoją łaskę. I łaska w duszy działa jak fala, która uderza o pewne przeszkody, które w duszy są i uderzając w te przeszkody, oświetla te przeszkody, wskazuje je. Ten opór, który my stawiamy łasce, jednocześnie uświadamia nam te punkty, w których łaska Boża w nas natrafia na opór. I w te punkty należy uderzyć, te opory należy usunąć, aby łaska Boża mogła iść dalej. I wtedy nasz rachunek sumienia stanowi część organiczną z całą naszą pracą wewnętrzną współpracy z Bogiem. My wtedy widzimy żądania Boże i żądania Boże uświadomione są tym najlepszym wynikiem rachunku sumienia. Bo wtedy natychmiast ten rachunek sumienia ustawia cię w osobistym stosunku do Boga i do Jego Woli. I spowiedź twoja jest wtedy aktem tego osobistego stosunku do Boga. I to ci ukaże punkty kluczowe, że nie będziesz się gubić w różnych grzechach, owszem, których popełniłeś bardzo dużo, ale w tym momencie ty nie możesz swojego wysiłku moralnego rozpraszać na takie mnóstwo rzeczy, bo nic z tego nie będzie. Musisz się skoncentrować. Musisz dostrzec w tobie strukturę twojego własnego życia duchowego i działania łaski. Oczywiście, są pewne punkty zasadnicze, które możemy przejrzeć: stosunek do Boga, do bliźniego, do obowiązku. Z tym, że my obowiązki musimy rozumieć całościowo. Często się słyszy taką formułę, która jest dwuznaczna: uświęcanie się przez obowiązki. Mówi się, że nie trzeba tak dużo do kościoła chodzić, dużo się modlić, ale uświęcać się przez obowiązki w dobrej intencji spełniane. Czy to jest słuszne czy niesłuszne? I tak, i nie. Bo jeżeli pojmujesz obowiązki tylko jako obowiązki zawodowe czy stanowe, a nie rozumiesz, że twoim obowiązkiem jest również mieć czas na uwielbienie Boga, na poznanie Boga, na pogłębienie twojej wiary, na zastanowienie się nad twoim życiem duchowym i nad twoją walką wewnętrzną, którą musisz prowadzić, jeżeli tak zacieśniasz pojęcie obowiązku, to na pewno przez takie pojęcie obowiązku się nie uświęcisz. Musisz pojąć obowiązki całościowo, całkowicie, wszystko, co należy do ciebie jako do chrześcijanina i jako człowieka w takim stanie i w takim zawodzie się znajdującego.
     Nie należy w rachunku sumienia zanadto analizować swoich różnych upadków. Pamiętaj, że chrześcijaństwo jest tak zbudowane, że światło jest w marszu. Trzeba iść. Nie zatrzymywać się, analizować bez końca. Trzeba iść. Teraz może nie jesteś w stanie wszystkich twoich win należycie zrozumieć. Naprzód. Potem będziesz rozumiał lepiej. Trzeba iść. Jest dynamika w życiu chrześcijańskim. I to słowo – Naprzód! Naprzód! – jest bardzo ważne, żeby człowiek nie grzązł gdzieś.
     Święty Paweł sam mówi, że jego życie jest biegiem do mety. Jeżeli człowiek chce wiedzieć, co dalej, za zakrętem się znajduje, to musi do tego zakrętu dojść, a nie stać w miejscu i zastanawiać się. Musisz dojść i zobaczyć, co dalej. Jeżeli chcesz zobaczyć dalszy widok, to nie wystarcza ci wytężać wzrok, wejdź wyżej na górę, stamtąd widać. Czyn musi być. Czyn jest generatorem światła coraz większego. Jest ta wymiana światła i działania w życiu chrześcijańskim. Życie chrześcijańskie jest pełne jakiejś wewnętrznej dynamiki i problemy ludzkie, bardzo skomplikowane, rozwiązują się również poprzez marsz naprzód.
     Wyobraźmy sobie, że jesteśmy na wielkiej węzłowej stacji pociągów. Jest tych torów dwadzieścia, one się uproszczą, jeżeli pociąg będzie szedł. Potem się zrobi dziesięć, pięć, trzy, dwa. I to się wszystko uprości, dlatego, że pociąg idzie. Więc trzeba iść.
     W rachunku sumienia oczywiście musimy uwzględniać sumienie, formować swoje sumienie. Dzisiaj są pewne kierunki niebezpieczne, które tak bardzo podkreślają sumienie człowieka, że wydaje się, że jest ono normą autonomiczną człowieka. Normą nienormowaną. Oczywiście jest prawdą, że sumienie jest bezpośrednią normą twojego postępowania, jeżeli więc masz sumienie błędne, coś błędnie osądzasz, ale działasz według tego sumienia, to nie grzeszysz. Czynisz dobrze. Ale nie jest dobrze mieć sumienie błędnie człowieka kierujące, więc sumienie też ma normy. Normy, które są w Objawieniu Bożym i nauce przekazywanej przez Kościół. A więc nie formować sumienia według poglądów świata. Na przykład, dzisiaj dziwne są poglądy na miłość i na to, co wolno, a czego nie wolno w miłości. Tu musimy prostować nasze sumienie według nauki Kościoła i musimy mieć to pragnienie poddania się woli Bożej. Bo jeżeli człowiek, na przykład, przychodzi do kapłana i mówi, że chciałby się starać o unieważnienie swojego małżeństwa. Kapłan bada sytuację, widzi, że sprawa trudna, nie ma dosyć argumentów po temu. I wtedy ten chrześcijanin mówi, że chce mieć ślub kościelny, bo chce z kimś innym się ożenić i, chce się poddać prawu Bożemu, ale jeżeli nie znajdzie się sposób na unieważnienie jego małżeństwa, to on i tak się ożeni z tamtą osobą tak, jak zaplanował. To jest śmieszne podejście. Bo jak to? To ty, znaczy, chcesz Boga słuchać wtedy, kiedy Bóg ciebie będzie słuchał? Kiedy wola Boża będzie taka jak twoja?
     Więc trzeba, żeby człowiek był gotów słuchać woli Bożej nawet wtedy, kiedy mu jest bardzo trudno. Bo pomiędzy człowiekiem, którego można przekupić tysiącem złotych, a człowiekiem, którego można przekupić stu tysiącami złotych, nie ma wielkiej różnicy – obydwaj są nieuczciwi. Więc jeżeli ktoś odstępuje od woli Bożej dla powodów mniejszych, czy dla powodów większych, to i tak odstępuje. Więc tu chodzi o wyrobienie sumienia mocnego i jasnego według nauki Kościoła.
     Idąc do spowiedzi pamiętajmy o tej przypowieści ewangelicznej o synu marnotrawnym, bo ta przypowieść jest jakby Ewangelią w łonie Ewangelii. To jest wielkie objawienie Bożego serca. Radzę wam bardzo przeczytać ją przed spowiedzią. Ten syn marnotrawny decyduje się, decyduje się pomimo tylu błędów, które popełnił, wrócić do Ojca. I tak samo my: po tylu błędach decydujemy się: wstanę i pójdę do Ojca. I on mówi: Wstanę i pójdę i powiem: Ojcze, nie jestem godzien zwać się twoim synem. Uczyń mnie jako jednego z najemników twoich. Ale kiedy się zbliża, Ojciec już czeka na niego, z oddali wybiega mu na spotkanie, nie pozwala mu skończyć tego oskarżenia, rzuca się na szyję, całuje go i sprawia wielką uroczystość świąteczną, że syna swego odzyskał. Takie jest Serce Boże. Do takiego Boga my idziemy. Musimy sobie to wciąż uświadamiać. Bo nie ma winy dotkliwszej dla Boga jak nieufność, która niedocenia Jego Serca.
Czytelnia: