O godności i powołaniu kobiety (2)

Z okazji roku Maryjnego o godności i powołaniu kobiety (Mulieris Dignitatem) - część druga
Jezus Chrystus
„Dziwili się, że rozmawiał z kobietą”

      Słowa Protoewangelii w Księdze Rodzaju pozwalają nam przenieść się w obręb Ewangelii. Odkupienie człowieka, tam zapowiedziane, tutaj staje się rzeczywistością w osobie i posłannictwie Jezusa Chrystusa, w których rozpoznajemy również to, co ta rzeczywistość Odkupienia oznacza dla godności i powołania kobiety.
To znaczenie wyjaśniają nam lepiej słowa Chrystusa oraz całe Jego odniesienie do kobiet, ogromnie proste i przez to właśnie niezwykłe na tle Jego czasów: odniesienie nacechowane wielką przejrzystością i głębią. Różne kobiety pojawiają się na drodze posłannictwa Jezusa z Nazaretu, a spotkanie z każdą z nich stanowi potwierdzenie tej ewangelicznej „nowości życia”, o której była już mowa.
      Powszechnie jest przyjęte — i to nawet przez tych, którzy są nastawieni krytycznie do chrześcijańskiego orędzia — że Chrystus stał się wobec swoich współczesnych rzecznikiem prawdziwej godności kobiety oraz odpowiadającego tej godności powołania. Wywoływało to nieraz zdziwienie, zaskoczenie, czasem graniczące ze zgorszeniem: „dziwili się, że rozmawiał z kobietą” (J 4,27) — gdyż to zachowanie odbiegało od sposobu zachowania współczesnych. „Dziwili się” nawet sami uczniowie Chrystusa. Faryzeusz, do którego domu przyszła kobieta-grzesznica, aby namaścić olejkiem stopy Jezusa, „mówił sam do siebie: «Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą»” (Łk 7,39). Jeszcze większą zgrozą, czy wręcz „świętym oburzeniem” musiały napełniać zadowolonych z siebie słuchaczy słowa Chrystusa: „Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego” (Mt 21,31).
      Ten, który tak mówił i tak postępował, dawał poznać, że „tajemnice królestwa” znane Mu są do końca. On też „wiedział, co w człowieku się kryje” (J 2,25), w jego wnętrzu, w jego „sercu”. Był świadkiem odwiecznego zamysłu Boga w stosunku do człowieka, którego Bóg stworzył na swój obraz i podobieństwo, jako mężczyznę i kobietę. Był też do głębi świadom następstw grzechu, owej „tajemnicy nieprawości”, która działała w sercach ludzkich jako gorzki owoc zaćmienia tego Bożego obrazu. Jakże bardzo znamienne jest, że w kluczowej rozmowie o małżeństwie i jego nierozerwalności — Jezus, wobec swoich rozmówców, którzy byli urzędowymi znawcami Prawa, „uczonymi w Piśmie”, odwołuje się do „początku”. Przedstawiony problem dotyczy „męskiego” prawa, by „oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu” (Mt 19,3), a więc zarazem prawa kobiety, jej właściwej pozycji w małżeństwie, jej godności. Rozmówcy uważają, iż mają za sobą obowiązujące w Izraelu ustawodawstwo Mojżeszowe: „Mojżesz polecił dać jej list rozwodowy i odprawić ją” (Mt 19,7). Jezus odpowiada: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony, lecz od początku tak nie było” (Mt 19,8). Jezus odwołuje się do „początku”, do stworzenia człowieka mężczyzną i kobietą oraz do tego ustanowienia Bożego, które czerpie swą podstawę stąd, że oboje zostali stworzeni „na obraz i podobieństwo Boga”. Dlatego, kiedy mężczyzna „opuszcza ojca i matkę”, łącząc się ze swą żoną tak, że oboje stają się „jednym ciałem”, pozostaje w mocy prawo, które od Boga samego pochodzi: „co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela” (Mt 19,6).
      Zasada tego ethosu, który od początku został wpisany w rzeczywistość stworzenia, zostaje obecnie potwierdzona przez Chrystusa wbrew owej tradycji, która niosła ze sobą upośledzenie kobiety. W tej tradycji mężczyzna „panował”, nie licząc się dostatecznie z kobietą i tą godnością, jaką ethos Stworzenia stawiał u podstaw wzajemnych odniesień dwojga osób zjednoczonych w małżeństwie. Ten ethos zostaje w słowach Chrystusa przypomniany i potwierdzony: jest to ethos Ewangelii i Odkupienia.
Kobiety w Ewangelii
     Na kartach Ewangelii przesuwa się przed naszymi oczyma wiele kobiet, różnego wieku i stanu. Spotykamy kobiety dotknięte chorobą czy cierpieniem fizycznym, jak owa, która „miała ducha niemocy; była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować” (Łk 13,11), jak teściowa Szymona, która „leżała w gorączce” (Mk 1,30), czy jak kobieta cierpiąca „na upływ krwi” (por. Mk 5,25-34), której nie wolno było dotykać nikogo, uważano bowiem, że dotknięcie takie czyni człowieka „nieczystym”. Każda z nich doznała uzdrowienia, a ta, która „między tłumem” (Mk 5,27) dotknęła się płaszcza Jezusa, spotkała się z Jego pochwałą z racji swej wielkiej wiary: „twoja wiara cię ocaliła” (Mk 5,34). Jest też córka Jaira, którą Jezus przywraca do życia, zwracając się do niej serdecznie: „Dziewczynko, mówię ci, wstań!” (Mk 5,41). Jest jeszcze wdowa z Nain, której Jezus przywraca do życia jedynego syna, wyrażając serdeczne współczucie: „użalił się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz!»” (Łk 7,13). Jest to wreszcie Kananejka, kobieta, która zasługuje na słowa szczególnego uznania ze strony Chrystusa z powodu swej wiary, pokory i takiej wielkości ducha, na jaką może się zdobyć tylko serce matki: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!” (Mt 15,28). Niewiasta kananejska prosiła o uzdrowienie córki.
      Niekiedy te kobiety, które Jezus spotykał i które doznały od Niego różnych łask, towarzyszyły Mu, gdy wędrował z Apostołami przez miasta i wsie, głosząc Ewangelię o królestwie Bożym i „usługiwały im ze swego mienia”. Ewangelia wymienia wśród nich Joannę, żonę zarządcy u Heroda, Zuzannę i „wiele innych” (por. Łk 8,1-3).
      Niekiedy postaci kobiece pojawiają się w przypowieściach, w których Jezus z Nazaretu przybliżał swoim słuchaczom prawdę o królestwie Bożym. Tak jest w przypowieści o zgubionej drachmie (por. Łk 15,8-10), o kwasie chlebowym (por. Mt 13,33), o pannach rozsądnych i nierozsądnych (por. Mt 25,1-13). Szczególnie wymowna jest przypowieść o groszu wdowim. Podczas gdy „bogaci wrzucali swe ofiary do skarbony… uboga jakaś wdowa wrzuciła tam dwa pieniążki”. Wtedy Jezus rzekł: „Ta uboga wdowa wrzuciła więcej niż wszyscy inni… z niedostatku swego wrzuciła wszystko, co miała na utrzymanie” (Łk 21,1-4). W ten sposób Chrystus stawia ją za wzór dla wszystkich i bierze w obronę, gdyż w istniejącym wtedy systemie społeczno-prawnym wdowy były istotami nie objętymi obroną (por. również Łk 18,1-7).
      W całym nauczaniu Jezusa, podobnie jak w Jego postępowaniu, nie spotyka się niczego, co by było przejawem upośledzenia kobiety, właściwego dla Jego czasów. Wręcz przeciwnie, Jego słowa i Jego czyny wyrażają zawsze należny dla kobiety szacunek i cześć. Kobieta pochylona zostaje nazwana „córką Abrahama” (por. Łk 13,16), podczas gdy w całej Biblii tytuł „syn Abrahama” jest odnoszony tylko do mężczyzn. Idąc drogą krzyżową na Golgotę, Jezus powie do niewiast: „Córki Jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną” (Łk 23,28). Cały ten sposób mówienia o kobietach i do kobiet oraz odnoszenia się do nich stanowi wyraźną „nowość” na tle panującego wówczas obyczaju.
      Staje się to jeszcze bardziej wyraziste w stosunku do tych kobiet, na które opinia społeczna wskazywała z pogardą jako na grzesznice, jawnogrzesznice i cudzołożnice. Oto Samarytanka, której Jezus sam mówi: „Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem”. Ona zaś — słysząc, iż znał tajniki jej życia — rozpoznaje w Nim Mesjasza i spieszy powiedzieć o Nim swoim ziomkom. Poprzedzający to rozpoznanie dialog jest jednym z najwspanialszych w Ewangelii (por. J 4,7-27). Oto znów jawnogrzesznica, która — wbrew potępiającej ją opinii publicznej — wchodzi do domu faryzeusza, by namaścić olejkiem stopy Jezusa. Jezus powie o niej do zgorszonego tym faktem gospodarza: „Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała” (por. Łk 7,37-47). Oto wreszcie sytuacja najbardziej chyba wymowna: kobietę schwytaną na cudzołóstwie przyprowadzono do Jezusa. Na prowokacyjne pytanie: „W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?”, Jezus odpowiada: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. Siła prawdy zawarta w tej odpowiedzi była tak wielka, że „jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych”. Pozostał sam Jezus i niewiasta. „Gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?”… „Nikt, Panie!” „I Ja ciebie nie potępiam. — Idź, a od tej chwili już nie grzesz!” (por. J 8,3-11).
      Wszystkie te epizody składają się na całość bardzo przejrzystą. Chrystus jest Tym, który wie, „co w człowieku się kryje” (J 2,25), w mężczyźnie i kobiecie. Zna godność człowieka, jego cenę w oczach Boga. On sam, Chrystus, jest ostatecznym potwierdzeniem tej ceny. Wszystko, co mówi i co czyni, znajduje swoje definitywne wypełnienie w paschalnej tajemnicy Odkupienia. Odniesienie Jezusa do owych kobiet, które spotyka na drodze swego mesjańskiego posługiwania, jest odzwierciedleniem odwiecznego zamysłu Boga, który stwarzając każdą z nich, wybiera ją i miłuje w Chrystusie (por. Ef 1,1-5). Każda z nich jest przeto tym „jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego”. Każda dziedziczy od „początku” godność osoby właśnie jako kobieta. Jezus z Nazaretu tę godność potwierdza, przypomina, odnawia, czyni treścią Ewangelii i Odkupienia, dla którego został posłany na świat. Każde więc z Chrystusowych słów czy odniesień do kobiety trzeba wprowadzić w wymiar tajemnicy paschalnej. Na tym gruncie wszystko się tłumaczy do końca.
Kobieta pochwycona na cudzołóstwie
      Jezus wchodzi w konkretną, historyczną sytuację kobiety, która to sytuacja jest obciążona dziedzictwem grzechu. Dziedzictwo to wyraża się między innymi w obyczaju upośledzającym kobietę na korzyść mężczyzny i jest też w niej zakorzenione. Pod tym względem wydarzenie z kobietą „pochwyconą na cudzołóstwie” (por. J 8,3-11) zdaje się być szczególnie wymowne. Jezus mówi w końcu do niej samej: „więcej nie grzesz”, ale przedtem wywołuje świadomość grzechu u mężczyzn, którzy ją oskarżają, aby ją ukamienować; wyraża w tym swą dogłębną zdolność widzenia w prawdzie sumień i czynów ludzkich. Jezus zdaje się mówić oskarżycielom: czyż ta kobieta wraz ze swoim grzechem nie jest równocześnie i przede wszystkim potwierdzeniem waszych przestępstw, waszej „męskiej” niesprawiedliwości, waszych nadużyć?
      Jest to prawda, która ma ogólnoludzki zasięg. Wydarzenie zapisane w Janowej Ewangelii może się powtórzyć w nieskończonej liczbie sytuacji analogicznych w każdej epoce dziejów. Kobieta jest pozostawiona samotnie pod pręgierzem opinii ze „swoim grzechem”, podczas gdy za tym „jej” grzechem kryje się mężczyzna jako grzesznik, winny „grzechu cudzego”, co więcej, jako zań odpowiedzialny. Jednakże jego grzech uchodzi uwagi, zostaje zamilczany: zdaje się nie ponosić odpowiedzialności za „grzech cudzy”! Czasem staje się on wręcz oskarżycielem, jak w wypadku opisanym, niepomny swego własnego grzechu. Ileż razy w sposób podobny kobieta płaci za swój grzech (może nawet i ona winna jest niekiedy grzechu mężczyzny jako „grzechu cudzego”) — płaci jednak ona sama i płaci samotnie! Ileż razy zostaje samotna ze swoim macierzyństwem, gdy mężczyzna, ojciec dziecka, nie chce przyjąć odpowiedzialności? A obok tylu „samotnych matek” w naszych społeczeństwach trzeba jeszcze wziąć pod uwagę te wszystkie, które — jakże często pod wielorakim naciskiem, również i ze strony winnego mężczyzny — „uwalniają się” od dziecka przed urodzeniem. „Uwalniają się”, ale za jaką cenę? Współczesna opinia publiczna usiłuje na różne sposoby „unieważnić” zło tego grzechu, jednakże normalnie ludzkie sumienie kobiety nie może zapomnieć, że odebrała życie własnemu dziecku, ponieważ nie potrafi ona zniweczyć gotowości do przyjęcia życia, wpisanej w jej ethos od „początku”.
      Znamienne jest zachowanie się Jezusa w wydarzeniu zapisanym w Ewangelii św. Jana (8,3-11). Może w niewielu wypadkach tak bardzo jak tu okazuje się Jego moc — moc prawdy — wobec ludzkich sumień. Jezus jest przy tym spokojny, skupiony, zamyślony. Czy i tutaj, podobnie jak w rozmowie z faryzeuszami (por. Mt 19,3-9), świadomość Jego nie obcuje z tajemnicą „początku”, kiedy to człowiek został stworzony mężczyzną i kobietą, a kobieta została zawierzona mężczyźnie w swojej kobiecej odmienności, także ze swym potencjalnym macierzyństwem? Również i mężczyzna został zawierzony przez Stwórcę kobiecie. Zostali zawierzeni wzajemnie jedno drugiemu jako osoby stworzone na obraz i podobieństwo Boga samego. Takie zawierzenie jest miarą miłości, miłości oblubieńczej: aby stawać się „bezinteresownym darem” jedno dla drugiego, trzeba, aby oboje mieli poczucie odpowiedzialności za dar. Ta miara jest przeznaczona dla obojga — mężczyzny i kobiety — od „początku”. Po grzechu pierworodnym działają w mężczyźnie i kobiecie siły przeciwne z powodu troistej pożądliwości, „zarzewia grzechu”. Siły te działają w człowieku od wewnątrz. Dlatego Jezus powie w Kazaniu na Górze: „Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa” (Mt 5,28). Słowa te, skierowane wprost do mężczyzny, ukazują podstawową prawdę o jego odpowiedzialności wobec kobiety: za jej godność, za jej macierzyństwo, za jej powołanie. Odnoszą się pośrednio również do kobiety. Chrystus czynił wszystko, ażeby — na tle ówczesnych zwyczajów i stosunków społecznych — kobiety odnalazły w Jego nauczaniu i w Jego postępowaniu właściwą sobie podmiotowość i godność. Na gruncie tej odwiecznej „jedności dwojga” godność ta zależy wprost od samej kobiety jako odpowiedzialnego za siebie podmiotu i jest równocześnie „zadana” mężczyźnie. Konsekwentnie Chrystus odwołuje się do odpowiedzialności mężczyzny. W niniejszym rozważaniu o godności i powołaniu kobiety trzeba dziś odwołać się w sposób bardzo zasadniczy do tego ujęcia, z jakim spotykamy się w Ewangelii. Godność kobiety i jej powołanie — podobnie zresztą jak mężczyzny — znajdują swoje odwieczne źródło w Sercu Boga, a w doczesnych warunkach ludzkiego bytowania są ściśle związane z „jednością dwojga”. Dlatego każdy mężczyzna musi patrzeć w swoje wnętrze, czy ta, która zadana mu jest jako siostra w tym samym człowieczeństwie, jako oblubienica, nie staje się w jego sercu przedmiotem cudzołóstwa; czy ta, która jest na różne sposoby współpodmiotem jego bytowania w świecie, nie staje się dla niego „przedmiotem”: przedmiotem użycia, przedmiotem wyzysku.

Powiernice ewangelicznego orędzia
      Sposób postępowania Chrystusa, Ewangelia Jego czynów i Jego słów jest konsekwentnym sprzeciwem wobec wszystkiego, co uwłacza godności kobiety. Dlatego też te kobiety, które znajdują się w pobliżu Chrystusa, odnajdują siebie w prawdzie, jakiej On „naucza” i jaką „czyni”, nawet jeśli jest to prawda o ich własnej „grzeszności”. Czują się przez tę prawdę „wyzwolone”, przywrócone sobie, czują się umiłowane tą „miłością odwieczną”, miłością, która znajduje swój bezpośredni wyraz w samym Chrystusie. W zasięgu działania Chrystusa zmienia się ich pozycja społeczna. Słyszą, że Jezus rozmawia z nimi o takich sprawach, o jakich ówcześnie nie rozmawiało się z kobietą. Przykładem najbardziej poniekąd szczególnym jest Samarytanka przy studni w Sychem. Jezus, który wie, że jest grzesznicą i mówi jej o tym, rozmawia z nią o najgłębszych Bożych tajemnicach. Mówi jej o nieskończonym darze Bożej miłości, który jest „źródłem wody wytryskającej ku życiu wiecznemu” (J 4,14). Mówi jej o Bogu, który jest Duchem, i o prawdziwej czci, jaką Ojciec winien odbierać w Duchu i prawdzie (por. J 4,24). Objawia jej na koniec, że jest Mesjaszem przyobiecanym Izraelowi (por. J 4,26).
      Jest to wydarzenie bez precedensu: owa kobieta, i to „kobieta-grzesznica” staje się „uczniem” Chrystusa; co więcej, raz pouczona głosi Chrystusa mieszkańcom Samarii, tak że również oni przyjmują Go z wiarą (por. J 4,39-42). Wydarzenie bez precedensu, gdy chodzi o powszechne traktowanie kobiet przez tych, którzy nauczali w Izraelu, natomiast w postępowaniu Jezusa z Nazaretu takie zachowanie jest czymś normalnym. Na specjalne przypomnienie zasługują tu z kolei dwie siostry Łazarza: „A Jezus miłował Martę i jej siostrę Marię i Łazarza” (por. J 11,5). Maria „przysłuchiwała się mowie” Jezusa, gdy przyszedł w odwiedziny do ich domu. On sam określił jej postępowanie jako „cząstkę najlepszą” w porównaniu z gospodarskim zatroskaniem Marty (por. Łk 10,38-42). Kiedy indziej zaś ta sama Marta staje się — po śmierci Łazarza — rozmówczynią Chrystusa, a rozmowa dotyczy najgłębszych prawd objawienia i wiary. „«Panie, gdybyś tu był, mój brat nie byłby umarł». «Brat twój zmartwychwstanie»… «Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym». Rzekł do niej Jezus: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?» «Tak Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat»” (J 11,21 – 27). Po tym wyznaniu wiary Jezus wskrzesił Łazarza. Sama zaś rozmowa z Martą jest jedną z najdonioślejszych w Ewangelii.
      Chrystus rozmawia z kobietami o sprawach Bożych, znajdując u nich dla tych spraw zrozumienie: autentyczny rezonans umysłu i serca, odpowiedź wiary. I Jezus dla tej specyficznie „kobiecej” odpowiedzi wyraża uznanie i podziw, jak w wypadku niewiasty kananejskiej (por. Mt 15,28). Czasem tę żywą wiarę przenikniętą miłością daje za przykład: naucza więc, biorąc asumpt z tej kobiecej odpowiedzi umysłu i serca. Tak czyni w wypadku owej kobiety „grzesznicy”, której postępowanie w domu faryzeusza staje się dla Jezusa punktem wyjścia dla wyjaśnienia prawdy o odpuszczeniu grzechów: „odpuszczone jej są liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje” (Łk 7,47). Przy sposobności innego namaszczenia Jezus bierze w obronę kobietę i jej uczynek wobec uczniów, w szczególności Judasza: „Czemu sprawiacie przykrość tej kobiecie? Dobry uczynek spełniła względem Mnie… Wylewając ten olejek na moje ciało, na mój pogrzeb to uczyniła. Zaprawdę, powiadam wam: Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła” (Mt 26,6-13).
      Istotnie, Ewangelie głoszą nie tylko to, co uczyniła wspomniana kobieta w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, ale także podkreślają, że w momencie ostatecznej próby, rozstrzygającej o całym mesjańskim posłannictwie Jezusa z Nazaretu, u stóp Krzyża znalazły się przede wszystkim kobiety. Z Apostołów dochował wierności tylko Jan. Kobiet zaś było wiele. Nie tylko Matka Chrystusa i „siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena” (J 19,25) — ale „wiele niewiast, które przypatrywały się z daleka. Szły one za Jezusem z Galilei i usługiwały Mu” (Mt 27,55). Jak widać, w tej najcięższej próbie wiary i wierności kobiety okazały się mocniejsze od Apostołów; w tych momentach niebezpieczeństwa te, które „wiele umiłowały”, potrafiły przezwyciężyć lęk. Przedtem jeszcze były kobiety na drodze krzyżowej, „które zawodziły i płakały nad Nim” (Łk 23,27). Wcześniej jeszcze była żona Piłata, która przestrzegała swojego męża: „Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu” (Mt 27,19).

Pierwsi świadkowie zmartwychwstania
      Od początku posłannictwa Chrystusa kobieta okazuje wobec Niego i wobec całej Jego tajemnicy tę szczególną wrażliwość, jaka stanowi cechę charakterystyczną jej kobiecości. Wypada też powiedzieć, że potwierdza się to szczególnie wobec tajemnicy paschalnej — nie tylko w momencie Krzyża, ale także o poranku Zmartwychwstania. Kobiety pierwsze są przy grobie. Pierwsze znajdują ten grób pusty. Pierwsze słyszą: „Nie ma Go tu… zmartwychwstał, jak powiedział” (Mt 28,6). One pierwsze „objęły Go” (Mt 28,9). One też naprzód są wezwane do tego, aby tę prawdę zwiastować Apostołom (por. Mt 28,1-10; Łk 24,8-11). Ewangelia Janowa (por. także Mk 16,9) uwydatnia przy tym szczególną rolę Marii Magdaleny. Ona pierwsza spotyka Chrystusa zmartwychwstałego. Z początku bierze Go za ogrodnika, a rozpoznaje dopiero wówczas, kiedy Chrystus nazywa ją po imieniu. „Jezus rzekł do niej: «Mario!» A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: «Rabbuni», to znaczy «Nauczycielu!» Rzekł do niej Jezus: «Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: ‘Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego, oraz do Boga mojego i Boga waszego’». Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: «Widziałam Pana i to mi powiedział»” (J 20,16-18).
      Stąd też była ona nazywana „apostołką Apostołów”. Wcześniej niż Apostołowie Maria Magdalena była naocznym świadkiem Chrystusa zmartwychwstałego i z tej racji pierwsza też dała o Nim świadectwo wobec Apostołów. Wydarzenie to wieńczy poniekąd wszystko, co uprzednio zostało powiedziane na temat powierzania prawd Bożych przez Chrystusa kobietom, na równi z mężczyznami. Rzec można, iż w taki sposób wypełniły się słowa Proroka: „I wyleją potem Ducha mego na wszelkie ciało, a synowie wasi i córki wasze prorokować będą” (Jl 3,1). Pięćdziesiątego dnia po zmartwychwstaniu Chrystusa słowa te znajdą raz jeszcze swoje potwierdzenie w jerozolimskim wieczerniku, podczas Zesłania Ducha Świętego, Parakleta (por. Dz 2,17).
      Wszystko to, co dotąd zostało powiedziane na temat odniesienia Chrystusa do kobiet, potwierdza i przybliża w Duchu Świętym prawdę o „równości” obojga — mężczyzny i kobiety. Trzeba mówić o zasadniczym „równouprawnieniu”: skoro oboje, kobieta tak samo jak mężczyzna, są stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, zatem oboje też są podatni w równej mierze na udzielanie się Bożej prawdy i miłości w Duchu Świętym. Oboje też doznają Jego zbawczych i uświęcających „nawiedzeń”.
      Fakt bycia mężczyzną lub kobietą nie wnosi tu żadnego ograniczenia, podobnie jak w niczym nie ogranicza owej zbawczej i uświęcającej działalności Ducha w człowieku fakt bycia „Żydem czy Grekiem, niewolnikiem czy wolnym”, wedle znanych słów Apostoła: „wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,28). Jedność ta nie niweczy wielości. Duch Święty, który tę jedność sprawuje w nadprzyrodzonym porządku uświęcającej łaski, przyczynia się w równej mierze do tego, że „prorokują synowie wasi”, jak i do tego, że „prorokują córki wasze”. „Prorokowanie” oznacza wyrażanie słowem i życiem „wielkich spraw Bożych” (por. Dz 2,11), w czym zostaje zachowana różnorodność i oryginalność każdej osoby, zarówno kobiety, jak mężczyzny. Ewangeliczna „równość”, „równouprawnienie” kobiety i mężczyzny wobec „wielkich spraw Bożych”, która tak przejrzyście uwydatniła się w czynach i słowach Jezusa z Nazaretu, stanowi bardziej oczywistą podstawę godności i powołania kobiety w Kościele oraz w świecie. Każde powołanie ma sens głęboko osobowy i profetyczny. W tak pojętym powołaniu to, co jest osobowo kobiece, osiąga nową miarę: jest to miara owych „wielkich spraw Bożych”, których kobieta staje się żywym podmiotem, a zarazem niezastąpionym świadkiem.

Macierzyństwo – dziewictwo
Dwa wymiary powołania kobiety

      Wypada obecnie nasze rozważanie skierować ku dziewictwu i macierzyństwu jako tym dwom szczególnym wymiarom spełniania się kobiecej osobowości. W świetle Ewangelii zyskują one pełnię znaczenia i wartości w Maryi, która jako Dziewica stała się Matką Syna Bożego. W Niej te dwa wymiary kobiecego powołania spotkały się i zespoliły w sposób wyjątkowy, tak że jedno nie wykluczyło drugiego, ale przedziwnie dopełniło. Opis zwiastowania w Ewangelii Łukaszowej wskazuje wyraźnie, że samej Dziewicy z Nazaretu wydawało się to niemożliwe. Kiedy słyszy słowa: „poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus”, pyta natychmiast: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 1,31.34). W normalnym biegu rzeczy macierzyństwo jest owocem owego „poznania” wzajemnego mężczyzny i kobiety w zjednoczeniu małżeńskim. Maryja, zdecydowana trwać w swoim dziewictwie, zadaje Zwiastunowi pytanie i otrzymuje wyjaśnienie: „Duch Święty zstąpi na Ciebie”; Twoje macierzyństwo nie będzie następstwem małżeńskiego „poznania”, sprawi je sam Duch Święty, a „moc Najwyższego osłoni” tajemnicę poczęcia i narodzin Syna. Jako Syn Najwyższego zostaje On dany Tobie wyłącznie od Boga, w Bogu wiadomy sposób. Maryja więc zachowała swoje dziewicze „męża nie znam” (por. Łk 1,34), a równocześnie stała się Matką. Dziewictwo i macierzyństwo współistnieją w Niej: nie wykluczają się wzajemnie ani nie ograniczają. Co więcej, osoba Bogarodzicy pozwala wszystkim ludziom — zwłaszcza wszystkim kobietom — dostrzec, w jaki sposób te dwa wymiary i dwie drogi osobowego powołania kobiety wzajemnie się tłumaczą i dopełniają.

Macierzyństwo
      Ażeby uczestniczyć w tym „dostrzeżeniu”, wypada raz jeszcze wniknąć w prawdę o osobie ludzkiej, jaką przypomniał Sobór Watykański II. Człowiek — zarówno kobieta, jak mężczyzna — jest jedynym w świecie stworzeniem, którego „Bóg chciał dla niego samego”: jest osobą, jest stanowiącym o sobie podmiotem. Równocześnie człowiek „nie może odnaleźć siebie inaczej, jak poprzez bezinteresowny dar z siebie samego”. Powiedziano uprzednio, że takie ujęcie, poniekąd: definicja osoby, odpowiada podstawowej prawdzie biblijnej o stworzeniu człowieka — mężczyzny i kobiety — na obraz i podobieństwo Boże. Nie jest to jednak ujęcie czysto teoretyczne czy abstrakcyjna definicja, równocześnie bowiem w sposób zasadniczy ukazuje ono sens bycia człowiekiem, uwydatniając wartość daru z siebie, daru osobowego. W tej wizji osoby zawiera się też sama istota owego ethosu, który — nawiązując do prawdy Stworzenia — w pełni rozwiną Księgi Objawienia, a w szczególności Ewangelie.
      Ta prawda o osobie otwiera nadto drogę do pełnego zrozumienia macierzyństwa kobiety. Macierzyństwo jest owocem małżeńskiego zjednoczenia mężczyzny i kobiety, owego biblijnego „poznania”, jakie odpowiada „jedności dwojga w ciele” (por. Rdz 2,24), w ten sposób zaś urzeczywistnia ono — od strony kobiety — szczególny „dar z samej siebie” jako wyraz miłości oblubieńczej, dzięki której małżonkowie łączą się ze sobą tak ściśle, że stanowią „jedno ciało”. Biblijne „poznanie” tylko wówczas realizuje się w całej prawdzie osoby, gdy wzajemny dar z siebie nie ulega zniekształceniu przez pragnienie mężczyzny stania się „panem” swej oblubienicy („on będzie panował nad tobą”) ani przez zamknięcie się kobiety we własnych instynktach („ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia” Rdz 3,16).
      Wzajemny dar osoby w małżeństwie otwiera się na dar nowego życia, nowego człowieka, który również jest osobą na podobieństwo swoich rodziców. Macierzyństwo zawiera w sobie od samego początku szczególne otwarcie na nową osobę: ono właśnie jest udziałem kobiety. W otwarciu tym, w poczęciu i urodzeniu dziecka kobieta „odnajduje siebie przez bezinteresowny dar z siebie samej”. Dar wewnętrznej gotowości na przyjęcie i wydanie na świat dziecka jest związany ze zjednoczeniem małżeńskim, które — jak powiedziano — winno stanowić szczególny moment wzajemnego obdarowywania się sobą ze strony kobiety i mężczyzny. Poczęciu i narodzeniu się nowego człowieka wedle zapisu biblijnego towarzyszą następujące słowa kobiety — rodzicielki: „Otrzymałam mężczyznę od Pana” (Rdz 4,1). Okrzyk Ewy, „matki wszystkich żyjących”, powtarza się za każdym razem, gdy na świat przychodzi nowy człowiek; i wyraża radość oraz świadomość uczestniczenia kobiety w wielkiej tajemnicy odwiecznego rodzenia. Małżonkowie uczestniczą w stwórczej mocy Boga!
      Macierzyństwo kobiety, w okresie pomiędzy poczęciem a urodzeniem dziecka, jest procesem biofizjologicznym i psychicznym, który współcześnie jest lepiej znany niż w przeszłości i stanowi przedmiot wielorakiej wiedzy. Analiza naukowa w całej pełni potwierdza fakt, że sama konstytucja cielesna kobiety oraz jej organizm zawierają w sobie naturalną dyspozycję do macierzyństwa, do poczęcia, brzemienności i urodzenia dziecka jako następstwa małżeńskiego zjednoczenia z mężczyzną. Odpowiada to zarazem psychofizycznej strukturze kobiety. Wszystko, co na ten temat wnoszą odnośne dziedziny wiedzy, jest ważne i pożyteczne, jeśli tylko nie ograniczają się do wyjaśnienia wyłącznie biofizjologicznego kobiety i macierzyństwa. Taki „zredukowany” obraz szedłby w parze z materialistycznym pojmowaniem człowieka i świata. Wówczas niestety zagubilibyśmy to, co najistotniejsze: macierzyństwo jako fakt i fenomen ludzki tłumaczy się w pełni na gruncie prawdy o osobie. Macierzyństwo jest związane z osobową strukturą kobiecości oraz z osobowym wymiarem daru: „Otrzymałam mężczyznę od Pana” (Rdz 4,1). Rodzice zostają obdarowani dzieckiem przez Stwórcę. Od strony kobiety jest to w sposób szczególny związane z „bezinteresownym darem z siebie samej”. Słowa Maryi przy zwiastowaniu: „niech mi się stanie według twego słowa!”, oznaczają kobiecą gotowość do takiego daru z siebie samej i do przyjęcia nowego życia.
      W macierzyństwie kobiety, złączonym z ojcostwem mężczyzny, odzwierciedla się ta odwieczna tajemnica rodzenia, która jest w Bogu samym, w Bogu Trójjedynym (por. Ef 3,14-15). To ludzkie rodzicielstwo jest wspólne mężczyźnie i kobiecie. Jeżeli zaś kobieta, wiedziona miłością do swego męża, powie: „urodziłam dla ciebie dziecko”, słowa te znaczą zarazem: „to jest nasze dziecko”. Chociaż więc oboje razem są rodzicami swojego dziecka, to macierzyństwo kobiety stanowi szczególną „część” tego wspólnego rodzicielstwa, jego pełniej angażujący wymiar. Rodzicielstwo — chociaż należy do obojga — urzeczywistnia się o wiele bardziej w kobiecie, zwłaszcza w okresie prenatalnym. Kobieta też bezpośrednio „płaci” za to wspólne rodzicielstwo, które o wiele dosłowniej pochłania energie jej ciała i duszy. Trzeba więc, aby mężczyzna był tego w pełni świadom, że w tym wspólnym ich rodzicielstwie zaciąga on szczególny dług wobec kobiety. Żaden program „równouprawnienia” kobiet i mężczyzn nie jest gruntowny, jeśli tego nie uwzględnia w sposób zupełnie zasadniczy.
      Macierzyństwo zawiera w sobie szczególne obcowanie z tajemnicą życia, które dojrzewa w łonie kobiety. Matka podziwia tę tajemnicę, ze szczególną intuicją „pojmuje” to, co się w niej dzieje. W świetle „początku” matka przyjmuje i kocha dziecko, które nosi w łonie jako osobę. Ten jedyny sposób obcowania z nowym, kształtującym się człowiekiem stwarza z kolei takie odniesienie do człowieka — nie tylko do własnego dziecka, ale do człowieka w ogóle — które głęboko charakteryzuje całą osobowość kobiety. Powszechnie się przyjmuje, że kobieta jest bardziej od mężczyzny zwrócona do konkretnego człowieka, macierzyństwo zaś jeszcze bardziej tę dyspozycję rozwija. Mężczyzna — mimo całego współudziału w rodzicielstwie — znajduje się jednak „na zewnątrz” procesu brzemienności i rodzenia dziecka i musi pod wielu względami od matki uczyć się swego własnego „ojcostwa”. Należy to — rzec można — do normalnego ludzkiego dynamizmu rodzicielstwa, również gdy chodzi o dalsze etapy po urodzeniu dziecka, zwłaszcza w pierwszym okresie. Całościowo rozumiane wychowanie nowego człowieka winno zawierać w sobie dwoisty wkład rodzicielski: wkład macierzyński i ojcowski. Jednakże wkład macierzyński jest decydujący dla budowania podstaw nowej osobowości ludzkiej.

Macierzyństwo w odniesieniu do przymierza
      Powraca do naszych rozważań biblijny paradygmat „niewiasty” przejęty z Protoewangelii. „Niewiasta” jako rodzicielka, jako pierwsza wychowawczyni człowieka (wychowanie zaś jest duchowym wymiarem rodzicielstwa) posiada swoiste pierwszeństwo wobec mężczyzny. Jeśli jej macierzyństwo (w znaczeniu przede wszystkim biofizycznym) jest uzależnione od mężczyzny, to równocześnie wyciska ono podstawowe „znamię” na całym procesie „uczłowieczania” nowych synów i córek rodu ludzkiego. Macierzyństwo kobiety w sensie biofizycznym ujawnia pozorną bierność: proces kształtowania się nowego życia „dzieje się” w niej, w jej organizmie, jednakże przy ogromnej jego współpracy. Równocześnie macierzyństwo w sensie osobowo-etycznym oznacza bardzo doniosłą twórczość kobiety, od której w zasadniczej mierze zależy samo człowieczeństwo nowego człowieka. W tym też sensie macierzyństwo kobiety oznacza szczególne wezwanie i specjalne wyzwanie pod adresem mężczyzny i jego ojcostwa.
      Biblijny paradygmat „niewiasty” znajduje swój punkt kulminacyjny w macierzyństwie Bogarodzicy. Słowa Protoewangelii: „Wprowadzę nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę”, znajdują tutaj nowe potwierdzenie. Oto Bóg w Niej, w Jej macierzyńskim fiat („niech mi się stanie”) daje początek Nowego Przymierza z ludzkością. Jest to Przymierze wieczne i ostateczne w Chrystusie, w Jego Ciele i Krwi, w Jego Krzyżu i Zmartwychwstaniu. Właśnie dlatego, że „w ciele i krwi” ma się dokonać to Przymierze, jego początek jest w Rodzicielce. „Syn Najwyższego” tylko dzięki Niej, dzięki Jej dziewiczemu, a zarazem macierzyńskiemu fiat może mówić do Ojca: „utworzyłeś mi ciało… Oto idę, abym spełniał wolę Twoją” (por. Hbr 10,5.7).
      Macierzyństwo kobiety zostało wprowadzone w porządek tego Przymierza, jakie Bóg zawarł z człowiekiem w Jezusie Chrystusie. I odtąd za każdym razem, ilekroć macierzyństwo kobiety powtarza się w dziejach człowieka na ziemi, pozostaje ono już na zawsze w relacji do Przymierza, jakie Bóg zawarł z rodzajem ludzkim za pośrednictwem macierzyństwa Bogarodzicy.
      Czy ta rzeczywistość nie jest ukazana w odpowiedzi Jezusa na wołanie owej kobiety spośród rzeszy, która błogosławiła Go poprzez macierzyństwo Jego Rodzicielki: „Błogosławione łono, które Cię nosiło i piersi, które ssałeś”? Jezus odpowiada: „Owszem, ale przecież błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je” (Łk 11,27-28). Jezus potwierdza znaczenie macierzyństwa co do ciała, równocześnie jednak wskazuje na jeszcze głębsze jego znaczenie, które łączy się z porządkiem ducha: jest ono znakiem Przymierza z Bogiem, który „jest duchem” (J 4,24). Takie jest nade wszystko macierzyństwo Bogarodzicy. Również macierzyństwo każdej kobiety, pojęte w świetle Ewangelii, nie jest tylko „z ciała i krwi”: wyraża się w nim głębokie „wsłuchanie w słowo Boga żywego” i gotowość „zachowania” tego słowa, które jest „słowem życia wiecznego” (por. J 6,68). Przecież to właśnie narodzeni z ziemskich matek synowie i córki rodzaju ludzkiego przejmują od Syna Bożego moc, by stawać się „dziećmi Bożymi” (J 1,12). Wymiar Nowego Przymierza we krwi Chrystusa przenika ludzkie rodzicielstwo czyniąc zeń rzeczywistość i zadanie „nowego stworzenia” (por. 2 Kor 5,17). Macierzyństwo kobiety stanowi z punktu widzenia dziejów każdego człowieka pierwszy próg, którego przejście warunkuje również „objawianie się synów Bożych” (por. Rz 8,19).
      „Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat” (J 16,21). Słowa Chrystusa nawiązują najpierw do owych „boleści rodzenia”, które stanowią część dziedzictwa pierworodnego grzechu. Równocześnie jednak wskazują na łączność kobiecego macierzyństwa z tajemnicą paschalną. Wszak w tajemnicy tej zawiera się również boleść Matki stojącej pod Krzyżem — Matki, która przez wiarę uczestniczy we wstrząsającej tajemnicy „wyniszczenia” własnego Syna. „Jest to chyba najgłębsza w dziejach człowieka «kenoza» wiary”.
      Kontemplując tę Matkę, której „duszę przeszył miecz boleści” (por. Łk 2,35), myśl zwraca się do wszystkich na świecie kobiet cierpiących, cierpiących w znaczeniu fizycznym i moralnym. Ma w tym cierpieniu udział wrażliwość właściwa kobiecie, choć jest ona często bardziej odporna na cierpienie niż mężczyzna. A cierpienia te trudno wyliczyć; trudno nazwać je wszystkie po imieniu: można wspomnieć matczyną troskę o dzieci, zwłaszcza gdy chorują lub schodzą na złe drogi, śmierć osób najbliższych, osamotnienie matek zapomnianych przez dorosłe dzieci lub kobiet owdowiałych, cierpienia kobiet samotnie borykających się z życiem, kobiet skrzywdzonych lub wykorzystanych. Są wreszcie cierpienia sumień z powodu grzechu, który ugodził w godność ludzką kobiety, rany sumień, które nie goją się łatwo. Także z tymi cierpieniami trzeba stanąć przy Krzyżu Chrystusa.
      Ale słowa Ewangelii o kobiecie, która doznaje smutku, gdy przychodzi dla niej godzina rodzenia, mówią z kolei o radości: „radość, że się człowiek narodził na świat”. I ta radość jest również odniesiona do tajemnicy paschalnej, do tej mianowicie radości, jaka staje się udziałem Apostołów w dniu Chrystusowego Zmartwychwstania: „Także i wy teraz doznajecie smutku…” (słowa te zostały wypowiedziane w przededniu męki). „Znowu jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać” (J 16,22).

Dziewictwo dla Królestwa
      W nauczaniu Chrystusa macierzyństwo jest zestawione z dziewictwem, ale jest też od niego odróżnione. Kluczowym pozostaje tutaj zdanie wypowiedziane przez Jezusa i zawarte w rozmowie o nierozerwalności małżeństwa. Wysłuchawszy odpowiedzi danej faryzeuszom, uczniowie mówią do Chrystusa: „Jeśli tak ma się sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić” (Mt 19,10). Niezależnie od tego, jakie owo „nie warto” miało wówczas znaczenie w myślach uczniów, Chrystus podejmuje ich błędne mniemanie, ażeby pouczyć o wartości bezżeństwa. Odróżnia mianowicie bezżeństwo, które jest następstwem braków naturalnych, choćby nawet spowodowanych przez człowieka — od „bezżeństwa dla królestwa Bożego”. Chrystus mówi: „są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni” (Mt 19,12). Chodzi więc o bezżenność dobrowolną, wybraną ze względu na „królestwo niebieskie”, czyli ze względu na eschatologiczne powołanie człowieka do zjednoczenia z Bogiem. Chrystus dodaje: „Kto może pojąć, niech pojmuje!”, a jest to powtórzeniem tego, co wyraził na samym początku wypowiedzi o bezżenności (por. Mt 19,11). Tak więc owa bezżenność dla królestwa niebieskiego jest nie tylko owocem dobrowolnego wyboru ze strony człowieka, ale także szczególnej łaski ze strony Boga, który daną osobę wzywa do życia w bezżenności. O ile bezżenność taka jest szczególnym znakiem królestwa Bożego, które ma przyjść, to równocześnie służy ona także i temu, ażeby dla eschatologicznego królestwa poświęcić w sposób wyłączny wszystkie energie duszy i ciała w życiu doczesnym.
      Słowa Jezusa są odpowiedzią na pytanie uczniów. Są bezpośrednio skierowane do pytających, którymi w tym wypadku byli mężczyźni. Niemniej odpowiedź Chrystusa, sama w sobie, ma znaczenie zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. W tym odniesieniu wskazuje ona także na ewangeliczny ideał dziewictwa, na ideał, który stanowi wyraźną „nowość” w stosunku do tradycji Starego Testamentu. Tradycja ta zapewne w jakiś sposób była związana z oczekiwaniem Izraela, a zwłaszcza izraelskiej kobiety na przyjście Mesjasza, który miał być „potomkiem Niewiasty”. Ideał bowiem bezżenności i dziewictwa dla większego zjednoczenia się z Bogiem nie był całkowicie obcy w pewnych środowiskach żydowskich, zwłaszcza w czasach bezpośrednio poprzedzających przyjście Jezusa. Jednakże bezżeństwo dla królestwa, czyli dziewictwo, jest niezaprzeczalną „nowością” związaną z Wcieleniem Boga.
      Od momentu przyjścia Chrystusa oczekiwanie Ludu Bożego winno się zwrócić w stronę królestwa eschatologicznego, które przychodzi i do którego On ma wprowadzić „nowego Izraela”. Do takiego zwrotu i „przewartościowania” nieodzowna jest wszakże nowa świadomość wiary. Chrystus dwukrotnie to podkreśla: „Kto może pojąć, niech pojmuje!” Pojmują to zaś tylko „ci, którym to jest dane” (Mt 19,11). Maryja jest pierwszą osobą, w której ta nowa świadomość się przejawiła, skoro przy zwiastowaniu pyta Anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 1,34). Chociaż zaś była „poślubiona mężowi imieniem Józef” (por. Łk 1,27), to jednak wierna przyrzeczeniu pozostała dziewicą, a macierzyństwo, jakie w Niej się wypełniło, pochodziło wyłącznie z „mocy Najwyższego”, było owocem zstąpienia Ducha Świętego na Nią (por. Łk 1,35). To Boże macierzyństwo było więc całkowicie nieprzewidzianą odpowiedzią na ludzkie oczekiwanie kobiety izraelskiej: przyszło ono do Maryi jako dar Boga samego. Dar ten stał się początkiem i prototypem nowego oczekiwania wszystkich ludzi na miarę wiecznego Przymierza, na miarę nowej i ostatecznej obietnicy Boga: znakiem eschatologicznej nadziei.
      Na gruncie Ewangelii rozwinęło się i pogłębiło znaczenie dziewictwa jako powołania także dla kobiety, w którym znajduje potwierdzenie jej godność na podobieństwo Dziewicy z Nazaretu. Ewangelia przedstawia ideał konsekracji osoby, czyli wyłącznego poświęcenia człowieka Bogu na podstawie rad ewangelicznych, a zwłaszcza rady czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Najdoskonalszym ich wcieleniem jest sam Jezus Chrystus. Kto pragnie iść za Nim w sposób radykalny, wybiera życie wedle tych rad. Różnią się one od przykazań i wskazują dla chrześcijanina drogę radykalizmu ewangelicznego. Od początków chrześcijaństwa wchodzą na tę drogę mężczyźni i kobiety, gdy ideał ewangeliczny został skierowany do człowieka bez żadnej różnicy płci.
      W tym szerszym kontekście wypada rozważyć dziewictwo także jako drogę kobiety — drogę, na której w inny sposób niż w małżeństwie spełnia ona swą kobiecą osobowość. Aby zrozumieć tę drogę, trzeba raz jeszcze odwołać się do podstawowej myśli chrześcijańskiej antropologii. W dobrowolnie wybranym dziewictwie kobieta potwierdza siebie jako osobę, czyli tę istotę, której Stwórca od początku chciał dla niej samej, równocześnie zaś realizuje osobową wartość swej kobiecości, stając się „bezinteresownym darem” dla Boga, który objawił siebie w Chrystusie, darem dla Chrystusa, Odkupiciela człowieka i Oblubieńca dusz: darem „oblubieńczym”. Nie można prawidłowo pojąć dziewictwa, kobiecej konsekracji w dziewictwie bez odwołania się do miłości oblubieńczej, w takiej bowiem miłości człowiek-osoba staje się darem dla drugiego. W analogiczny zresztą sposób należy też pojmować konsekrację mężczyzny w celibacie kapłańskim, albo też w stanie zakonnym.
      Wrodzona dyspozycja oblubieńcza osobowości kobiecej znajduje odpowiedź w dziewictwie rozumianym w taki sposób. Kobieta powołana od „początku” do tego, aby być miłowaną i miłować, znajduje w powołaniu do dziewictwa nade wszystko Chrystusa jako Odkupiciela, który „do końca umiłował” przez całkowity dar z siebie — i na ten dar odpowiada „bezinteresownym darem” z całego swojego życia. Oddaje więc siebie Boskiemu Oblubieńcowi, a to osobowe oddanie zmierza ku zjednoczeniu, które ma charakter czysto duchowy: przez działanie Ducha Świętego staje się „jednym duchem” z Chrystusem-Oblubieńcem (por. 1 Kor 6,17).
      Jest to ewangeliczny ideał dziewictwa, w którym zarówno godność, jak i powołanie kobiety urzeczywistnia się w sposób szczególny. W tak pojętym dziewictwie dochodzi do głosu tak zwany radykalizm Ewangelii: wszystko opuścić i pójść za Chrystusem (por. Mt 19,27). Nie można tego porównywać z samą bezżennością w znaczeniu niezawarcia małżeństwa, gdyż dziewictwo nie ogranicza się do samego „nie”, natomiast zawiera głębokie „tak” w porządku oblubieńczym: oddanie siebie z miłości w sposób zupełny i niepodzielny.

Macierzyństwo wedle ducha
      Dziewictwo w znaczeniu ewangelicznym niesie z sobą rezygnację z małżeństwa, a więc i z macierzyństwa w znaczeniu fizycznym. Jednakże rezygnacja z tego rodzaju macierzyństwa, która bywa również i wielką ofiarą dla serca kobiety, pozwala doświadczyć macierzyństwa w innym znaczeniu: macierzyństwa „wedle Ducha” (por. Rz 8,4). Dziewictwo bowiem nie odbiera kobiecie jej przywilejów. Duchowe macierzyństwo przybiera wielorakie formy. W życiu kobiet konsekrowanych, które żyją — na przykład — wedle charyzmatu i reguł różnych Instytutów o charakterze apostolskim, może się ono wyrażać jako troska o ludzi, zwłaszcza najbardziej potrzebujących: o chorych, niepełnosprawnych, opuszczonych, sieroty, starców, dzieci i młodzież, więźniów i, ogólnie biorąc, ludzi z „marginesu”. Kobieta konsekrowana odnajduje w ten sposób we wszystkich i w każdym Oblubieńca, za każdym razem innego, a przecież tego samego, wedle Jego własnych słów: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych… Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Miłość oblubieńcza zawiera w sobie szczególną gotowość przeniesienia jej na wszystkich, którzy znajdują się w kręgu jej działania. W małżeństwie gotowość ta, chociaż otwarta na wszystkich, polega w szczególności na tej miłości, jaką rodzice obdarzają dzieci. W dziewictwie ta gotowość jest otwarta na wszystkich ludzi, których ogarnia miłość Chrystusa-Oblubieńca.
      W stosunku do Chrystusa, który jest Odkupicielem wszystkich i każdego, miłość oblubieńcza, której macierzyński potencjał kryje się w sercu kobiety — dziewiczej oblubienicy, jest także gotowa otworzyć się w stosunku do wszystkich i każdego. Znajduje to potwierdzenie we Wspólnotach zakonnych życia apostolskiego, inne zaś we Wspólnotach życia kontemplacyjnego lub klauzurowego. Istnieją nadto inne jeszcze formy powołania do dziewictwa dla królestwa jak np. Instytuty świeckie czy Wspólnoty osób konsekrowanych, rozwijające się w ramach Ruchów, Grup i Stowarzyszeń. We wszystkich tych formach ta sama prawda o duchowym macierzyństwie osób żyjących w dziewictwie znajduje wielorakie potwierdzenie. Jednakże nie chodzi tu tylko o formy wspólnotowe, ale także formy pozawspólnotowe. W ostateczności dziewictwo jako powołanie kobiety jest zawsze powołaniem osoby, tej konkretnej i niepowtarzalnej osoby. Także więc na wskroś osobowe jest owo duchowe macierzyństwo, które w tym powołaniu dochodzi do głosu.
      Na tej podstawie dokonuje się także swoiste zbliżenie pomiędzy dziewictwem kobiety niezaślubionej a macierzyństwem kobiety zaślubionej mężczyźnie. Zbliżenie takie przebiega nie tylko od macierzyństwa ku dziewictwu, jak to już powyżej zostało uwydatnione, przebiega ono również od dziewictwa w stronę małżeństwa jako tej formy powołania kobiety, w którym staje się ona matką dzieci zrodzonych z jej łona. Punktem wyjścia tej drugiej analogii jest znaczenie zaślubin. „Zaślubiona” jest bowiem kobieta czy to przez sakrament małżeństwa, czy duchowo poprzez zaślubiny z Chrystusem. W jednym i drugim wypadku zaślubiny wskazują na „bezinteresowny dar osoby”, oblubienicy w stosunku do oblubieńca. W ten sposób — można powiedzieć — profil małżeństwa odnajduje się w sposób duchowy w dziewictwie. Jeśli zaś chodzi o macierzyństwo fizyczne, czyż nie musi ono być także duchowym macierzyństwem, ażeby odpowiedzieć całościowej prawdzie o człowieku, który jest jednością duchowo-cielesną? Istnieje więc wiele racji po temu, ażeby w tych dwóch różnych drogach, życiowych powołaniach kobiety, dopatrzyć się głębokiej komplementarności, a nawet swoistej spójni w całym osobowym porządku bytowania.

„Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę”
      Ewangelia odsłania i pozwala zrozumieć ten właśnie osobowy porządek ludzkiego bytowania. Pomaga ona każdej kobiecie i każdemu mężczyźnie żyć według niego i spełniać w ten sposób siebie. Istnieje bowiem dogłębne „równouprawnienie” wobec darów Ducha Świętego, wobec „wielkich dzieł Bożych” (por. Dz 2,11). Nie tylko to. Wobec tych właśnie „wielkich dzieł Bożych” Apostoł-mężczyzna czuje potrzebę odwołania się do tego, co istotowo kobiece, aby wyrazić prawdę o swym apostolskim posługiwaniu. Tak właśnie czyni Paweł z Tarsu, gdy zwraca się do Galatów ze słowami: „Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę” (4,19). W Pierwszym Liście do Koryntian (7,38) Apostoł głosi wyższość dziewictwa nad małżeństwem, co jest trwałą nauką Kościoła w duchu słów Chrystusowych zapisanych w Ewangelii św. Mateusza (19,10-12), nie przesłaniając znaczenia macierzyństwa fizycznego i duchowego. Owszem, dla określenia podstawowej misji Kościoła nie znalazł lepszego wyrazu, jak odwołanie się do macierzyństwa.
      Odzwierciedlenie tej samej analogii — i tej samej prawdy — znajdujemy w Konstytucji dogmatycznej o Kościele. Maryja jest „pierwowzorem” Kościoła. „W tajemnicy bowiem Kościoła, który sam także słusznie nazywany jest matką i dziewicą… Maryja przodowała najdoskonalej i osobliwie, stając się wzorem dziewicy i zarazem matki… Zrodziła zaś Syna, którego Bóg ustanowił pierworodnym między wielu braćmi (por. Rz 8,29), to znaczy między wiernymi, w których zrodzeniu i wychowaniu współdziała swą miłością macierzyńską”. „I oto Kościół, rozważając Jej tajemniczą świętość i naśladując Jej miłość oraz spełniając wiernie wolę Ojca, dzięki przyjmowanemu z wiarą słowu Bożemu sam także staje się matką: przez przepowiadanie bowiem i chrzest rodzi do nowego i nieśmiertelnego życia synów z Ducha Świętego poczętych i z Boga zrodzonych”. Chodzi tu o macierzyństwo „wedle Ducha” w stosunku do synów i córek rodzaju ludzkiego. Takie zaś duchowe macierzyństwo, jak powiedziano, staje się udziałem kobiety również w dziewictwie. I Kościół „także jest dziewicą, która nieskazitelnie i w czystości dochowuje wiary danej Oblubieńcowi”, co w Maryi znalazło najdoskonalsze wypełnienie. Kościół więc, „naśladując Matkę Pana swego, mocą Ducha Świętego zachowuje dziewiczo nienaruszoną wiarę, mocną nadzieję i szczerą miłość”.
      Sobór potwierdził, że zrozumienie tajemnicy Kościoła, jego rzeczywistości, jego istotowej żywotności, nie jest możliwe bez odwołania się do Bogarodzicy. Pośrednio znajdujemy tu nawiązanie do biblijnego paradygmatu „niewiasty”, który po raz pierwszy zarysowuje się wyraźnie w zapisie „początku” (por. Rdz 3,15), wyznaczając szlak od Stworzenia poprzez grzech, do Odkupienia. Potwierdza się w taki sposób głęboka spójność tego, co ludzkie, z tym, co stanowi Bożą zbawczą ekonomię w dziejach człowieka. Biblia przekonuje nas o tym, że nie może istnieć adekwatna hermeneutyka człowieka czyli tego, co „ludzkie”, bez współmiernego odwołania się do tego, co „kobiece”. Podobnie jest też w zbawczej ekonomii Boga: jeśli chcemy ją w pełni zrozumieć w odniesieniu do całych dziejów człowieka, to z pola widzenia naszej wiary nie możemy zagubić tajemnicy „niewiasty”: dziewicy-matki-oblubienicy.