Małżeństwo na próbę - próbą dla związku?!

Użyteczność zastępczych form małżeństwa jest jednym z mitów współczesności.
     Istnieje kilka form życia społecznego, które są szczególnie popularne w naszych czasach i mają być substytutem małżeństwa i rodziny. Należą do nich: życie razem/osobno, single, monoparentalność, dzieci opiekujące się starszymi rodzicami, związki homoseksualne, rodziny zrekonstruowane, a także najpowszechniejszy ze wszystkich konkubinat (zwany kohabitacją przez tych, którym słowo „konkubinat” źle się kojarzy).
     Życie razem/osobno dotyczy osób, które decydują się budować związek emocjonalny bez prowadzenia wspólnego gospodarstwa domowego i wspólnego zamieszkiwania. Osoby takie, mimo że nie mieszkają razem, współżyją ze sobą i najczęściej wcale nie planują ślubu. Motywem zawierania podobnych układów jest na przykład lęk przed wspólnotą majątkową czy też, jakkolwiek rozumiane, pragnienie niezależności.
     Single to twór współczesny. Single, to osoby, które w sposób świadomy i wolny wybierają samotność, aby cieszyć się niezależnością, brakiem odpowiedzialności za kogokolwiek poza sobą samym. Najczęściej osoby takie prędzej czy później spotykają „miłość swojego życia” i z całym bagażem zranień oraz ze sporym doświadczeniem kontaktów seksualnych z różnymi partnerami próbują stworzyć związek, dziwiąc się szczerze, dlaczego to im nie wychodzi...
     Monoparentalność, jak sama nazwa wskazuje, to układ jeden rodzic–jedno dziecko. Przyczyny takiego trybu życia są różne: śmierć współmałżonka, rozwód, ale i świadomy wybór. Najczęściej samotnymi rodzicami zostają nastolatki, które nie przejawiają wielkiej radości z faktu bycia matką. W środowiskach ludzi bogatych zwłaszcza kobiety na wysokich stanowiskach, około trzydziestego roku życia, wpadają na genialny pomysł bycia samotną matką. Zaczynają z zainteresowaniem obserwować otoczenie w poszukiwaniu materiału na ojca...
     Rodziny zrekonstruowane powstają przez ponowny związek mężczyzny i kobiety, z których przynajmniej jedno jest po rozwodzie.
     I wreszcie konkubinat albo kohabitacja (to dziwne, że ludziom tak bardzo przeszkadza słowo „konkubinat”; „aborcja” też nie jest najpiękniejszym słowem, a mimo to nikt nie ma zastrzeżeń do jego używania). Przez konkubinat rozumie się wspólne zamieszkiwanie – przez co najmniej kilka miesięcy – mężczyzny i kobiety (wkrótce zamiast „mężczyzna i kobieta” pojawi się określenie „partner”) , nie będących w zalegalizowanym związku. Motywy do podjęcia decyzji o wspólnym zamieszkaniu są różne, przeważają te związane z „małżeństwem na próbę”, a więc zamieszkiwaniem ze sobą jako formą intensywniejszego, laickiego kursu przedmałżeńskiego. Ta ostatnia nazwa – muszę przyznać – podoba mi się, bo w pełni oddaje to, co wiąże się z taką decyzją. Wyobraźmy sobie, że nasi bohaterowie, Waldemar i Krystyna, zamieszkali ze sobą przed ślubem. Ot tak, na próbę. Bo przecież jest ważne, żeby się poznać z każdej strony, nawet rano, zaraz po wstaniu z nieświeżym oddechem czy po całodziennym sprzątaniu piwnicy – z tłustymi włosami i problemami z cerą. Jeżeli taki delikwent zobaczy swoją konkubinę z pryszczem na czole, z pewnością ucieknie – i całe szczęście, że zdąży to zrobić przed ślubem, bo potem byłyby problemy z załatwianiem formalnościami itd.
     Oczywiście, jest to mocno przejaskrawiony opis, ale ukazuje absurd małżeństwa na próbę. Nie można porównywać miłości ludzkiej z testowaniem siebie wzajem. Dziwnie bym się czuła, gdyby mój narzeczony testował mnie jak elektryczną maszynkę do golenia. Nie jestem przedmiotem, który można przetestować i sprawdzić, czy się nadaję. To po pierwsze.
     Po drugie, co ma się stać, jeśli rzeczywiście okaże się, że denerwują mnie brudne naczynia w zlewozmywaku, niedokręcona pasta do zębów... Powiem mojemu ukochanemu: „Wiesz co? Nie jesteś dla mnie dobry, bo... (tu nastąpi litania tego, co mnie irytuje). Wniosek z tego taki, że nie potrafię przełożyć tego, kim jesteś, nad bałagan, który czynisz”. Przyznajcie sami, że to absurdalne.
     Po trzecie, poznać się można, niekoniecznie zamieszkując ze sobą. Można znać swoich przyjaciół bardzo dobrze, a przecież generalnie się z nimi nie mieszka. Oczywiście, wymaga to trochę więcej wysiłku i czasu, ale przynosi znacznie lepsze efekty niż pójście na łatwiznę, którą jest małżeństwo na próbę.
     Po czwarte, szansa na dochowanie czystości przedślubnej w sytuacji, gdy się razem mieszka, jest równa wygranej w totolotka.
Po piąte, co się zmieni w życiu małżeństwa na próbę po ślubie? Odczują różnicę?
Po szóste, istnieją naukowo uzasadnione przeciwwskazania dla próbnych małżeństw. Badania przeprowadzone przez socjologów (niekatolików, w środowiskach raczej laickich) wyraźnie wskazują na następujące zależności:
- po dwóch latach życia w konkubinacie, związek przechodzi kryzys – 50% takich związków się rozpada, drugie tyle decyduje się na małżeństwo;
- im dłuższy konkubinat przed ślubem, tym większe prawdopodobieństwo, że małżeństwo się rozpadnie;
- ilość zdrad konkubenta jest parokrotnie większa niż zdrad w małżeństwie, co jest bezpośrednio związane z mniejszym poczuciem odpowiedzialności za siebie i drugiego człowieka;
- testy psychologiczne wykazały, że małżeństwa poprzedzone konkubinatem są znacznie mniej szczęśliwe niż te, które zamieszkały ze sobą dopiero po ślubie;
- mężczyźni mają poczucie znacznie mniejszej ilości zobowiązań wobec konkubiny niż żony;
- coraz więcej młodych ludzi decyduje się na kohabitację przed ślubem.
     Nie róbmy sobie krzywdy na własne życzenie. Poczekajmy z decyzją o zamieszkaniu na czas właściwy, najpiękniejszy. Używajmy rozumu przy podejmowaniu decyzji i nie zachowujmy się jak dzieci, które, gdy tylko czegoś zapragną, muszą to mieć. Wszystko ma swój czas, na wszystko jest wyznaczona godzina...
Elżbieta Kuniec
Miłość: