Wędrówka Trzech Króli

Mróz przenikał do szpiku kości,
Najgorsza pora roku
Na podróż, i taką długą podróż;
Drogi w głębokim śniegu i wiatr ostry,
Sam martwy środek zimy.”
Wielbłądy w strupach i otarciach, krnąbrne,
Kładły się w topniejących śniegu.
Były chwile, że żałowaliśmy
Letnich pałaców na wzgórzach, tarasów
I dziewcząt w jedwabiach, przynoszących sorbet.
Poganiacze wielbłądów klęli i grozili,
Uciekali lub żądali trunków i kobiet,
I gasnące ogniska, i brak schronień,
Wrogie miasta i nieprzyjazne osiedla
I wsie brudne, biorące wysokie opłaty:
Trudna to była podróż.
W końcu jechaliśmy tylko nocą,
Zasypiając co chwila,
Wśród głosów, które w uszach nam śpiewały,
Że nasz trud jest szaleństwem.

O świcie zjechaliśmy do łagodnej doliny,
Pod linią śniegów, parnej, wśród zapachów roślin, (...)
Potem przybyliśmy do gospody z liśćmi winorośli nad bramą, (...)
Lecz nie było tam wiadomości, więc jechaliśmy dalej,
Aby przybyć wieczorem, w samą porę
Znajdując miejsce - można rzec - zadowalające.

Wszystko to było dawno, pamiętam,
I uczyniłbym to jeszcze raz; ale ustalmy
To, ustalmy
To: czy droga prowadziła nas do
Narodzin czy Śmierci? To były Narodziny - oczywiście,
Mieliśmy dowód, bez wątpienia. Widziałem narodziny i śmierć,
Lecz sądziłem, że się różnią. Te narodziny - były dla nas
Ciężką i gorzką agonią: jak Śmierć, nasza śmierć.
Wróciliśmy do swych ziem, do dawnych Królestw,
Lecz nie jest nam już łatwo w starym ładzie,
Wśród obcych ludów wielbiących swych bogów.
Z wdzięcznością przyjmę inną śmierć

Thomas Eliot

Rozważania i opowiadania: