Jęki

W końcowym okresie lipca, po dłuższej fazie dusznej oraz gorącej pogody nastąpiła przeciągła, ciężka i mogąca stać się zwiastunem huraganu burza.
Około godziny siódmej wieczorem niebo zasnute chmurami zastygło w bezruchu, stąd tak niewiarygodnym, gdyż od dwóch już godzin wiło się w spazmatycznym, niebieskim tańcu. Ludzie nie zwracali jakiejkolwiek uwagi na pogodę z dwóch zrozumiałych powodów: byli oni zbyt umęczeni parnym i nieznośnym powietrzem unoszącym się ponad ich głowami i dotykającym swą ociężałą materią ich nozdrzy;
poza tym zdawali się być już przyzwyczajeni do zaciemnionych sfer ponad swymi głowami - pomiędzy pierwszą, a drugą po południu stali się świadkami intensywnego gradobicia, które miało stanowić niezauważone przez nikogo preludium zjawiska, którego pandemonium nastąpiło prawdopodobnie o dziewiętnastej, porze zetknięcia się jak zwykle hektycznego popołudnia z przeważnie milczącym wieczorem i od wieków mistycznych zmierzchem...

13:13, 26 lipca

Usłyszał czyjeś jęki...
Wydawały się zduszone jakby nadzwyczajnie silne echo przeinaczało je w szczątkowe i zamilkłe rzężenie.
Nikodem odwrócił się od lady sklepowej i jął poszukiwać wzrokiem niesamowitego źródła dźwięku. Wtedy nastąpił pierwszy huk pioruna. Zdjęty strachem zacisnął kurczowo podrapane dłonie w drobne pięści przypominające strzaskane gniazda jaskółcze.
- To wszystko przez tą pogodę. - powrócił z powrotem do lady, słysząc głos ekspedientki - z pewnością to nie ostatnie dzisiaj uderzenie.
Nikodem próbował się uśmiechnąć w pewien, nieznajomy mu jeszcze, ale uspokajający sposób, lecz zagryzł jedynie wargi i spuścił gwałtownie wzrok.
- Myślę, że powinienem już wracać do domu - mówienie sprawiało mu ból, ale zdołał jeszcze ostentacyjnie pożegnać się, bez przerwy walcząc, aby żaden jęk nie wydobył się z jego spierzchniętych warg...

15:21, 26 lipca

Ulica przed jego domem zasnuta była połamanymi gałęziami i tysiącami wędrujących w jednostajnym potoku deszczu zielonych, bądź pożółkłych liści.
Gradobicie zakończyło się wpół do trzeciej, ale Nikodem do tej pory słyszał dobywające się znikąd jęki. Sam pragnął wyć z rozpaczy, tak, jakby każdy pojedynczy jęk był zapadłym dźwiękiem, który wydobywa się ze ściśniętego gardła umierającego człowieka.
Upiorna myśl o tym, że z każdym kolejno odzywającym się jękiem umierał człowiek w pewien sposób przywróciła mu przytomność, czyniąc jego obojętne oczy bardziej nabiegłymi tłoczoną krwią.
Nikodem odsunął się od okna, przy którym tkwił bez przerwy od chwili gradobicia i powrotu do domu. Ruszył w kierunku piwniczki, aby sprawdzić, czy żadna z kruchych okiennic nie została stłuczona pod naporem wiatru.
Piwniczka była ciemnym, otoczonym mrokiem dawnym pokoikiem dziecięcym. Gdy Artur zmarł w wieku trzech lat Nikodem zmienił jego pokój nie do poznania, chcąc zarówno ulec błogosławionej mocy zapomnienia, jak i wyrwać się z uścisku sumienia nakazującemu mu nieustannie obwiniać siebie i własną niedojrzałość za śmierć kilkuletniego syna.
Podczas pierwszych dni choroby ich syna, Monika czuwała ciągle przy dziecku. Nikodem miał wrażenie, że wtedy właśnie jeszcze mocniej pogłębiła silną matczyną więź. Zapalenie płuc zakończyło się śmiercią. Artur konał, patrząc na płatki śniegu wirujące za oknem, otoczony wewnętrzną spiekotą jego wymęczonego ciałka, co jeszcze intensywniej przyspiesza o śmierć. Przez ostatnią godzinę życia Artura z pokoiku dziecięcego dało się słyszeć po części natarczywe, a po części rozpaczliwe jęki dziecka i jego matki. Nikodem, wtedy ogarnięty traumą, siedział spocony na klęczkach, zamykając powieki w przerażającej pół- modlitwie i pół- groźbie. Jęki przeinaczały jego milczące krzyki w bluźniercze przekleństwa.
Monika odeszła dwa miesiące po śmierci syna. Dwa miesiące po odejściu straciła równowagę psychiczną i panowanie nad sobą. Po nieudanej próbie samospalenia w tymczasowo opuszczonym domu jej rodziców, zamknięto ją w szpitalu psychiatrycznym. Konanie Artura zatem, stało się swoistym rozwiązaniem, które pociągnęło gwałtownie za sobą kolejne, przemieniające Nikodema rozwiązania...
Otaczające piwniczkę zewsząd sprzęty potęgowały nastrój klaustrofobii. Nikodema przerażała już sama perspektywa zejścia w dół, niczym grzesznicy, którzy schodzą do piekła. Powypychane pierroty i kucyki stawały się przerażającą dogmatem tragedii, która stała się jego udziałem w tej piwniczce, i której zatarte reminiscencje przypominały o dawnym i prawdziwym wykorzystaniu tego pokoju...
Nikodem dostrzegł charakterystyczną podłużną rysę, biegnącą wzdłuż jednej z szyb. Zaklął w duchu, i obiecując, iż wymieni ją niebawem, wyszedł z piwniczki jak najszybciej, pamiętając o chorym i skatologicznym uczuciu strachu, jaki opanował dawny pokoik Artura.

17:57, 26 lipca

Ogarnęła go wściekłość, gdy ujrzał czerwone przebłyski zachodzącego słońca, skrywającego się nieuchwytnym, ekliptycznym gestem poza widnokrąg chmur. Tak samo słońce chyliło się ku zachodowi, gdy umierał Artur. Tak samo...
Czerwonawe słońce było zwiastunem śmierci, która miał nadejść nagle i niechybnie. Umierający miał skonać szybko i bezboleśnie, częstokroć tak zszokowany, że nieświadom, iż umiera. Ta krwawa jasność miała zwiastować odwiecznie powracającą ciemność, jaką jest noc. Niemniej jednak, zwiastowała chłód grobu i gorączkowe oddechy, które, niczym talizman, miały ustrzec przed śmiercią. Tak samo...
Matka Nikodema była szczupłą i niską blondynką, dotkniętą nieodłączną skazą wieku i powolnej starości. Zajmując się domem, oddalała syna od obowiązków i pozwalała mu trwać nieskrępowanym w rwącym strumieniu jego własnego życia. Tak samo...
Zginęła na miejscu. Odeszła gwałtowną i nie pozwalającą uświadomić śmiercią. Sprzedawała zebrane w lesie jagody na poboczu mało uczęszczanej drogi. Robiła to od poniedziałku, czyli od początku tygodnia. Był czwartek, a zatem również czwarty dzień jej zbiorów i sprzedaży. W poniedziałek i środę Kamila, matka Nikodema skarżyła się jemu wielokrotnie, jak mało kupiono jej jagód. Zastanawiała się nad tym, czy w czwartek powrócić na to pobocze. We wtorek sprzedaż jagód zakończyła się już przed południem, gdy od jagody Kamili zostały wykupione całkowicie. To zapewne zdecydowało, że ruszyła ona z powrotem na to miejsce, gdy świtało w czwartek. Potrącona przez samochód, konała na opustoszałej drodze, znikąd nie mogąc oczekiwać pomocy. Nikt się nie zatrzymał. Nigdy nie mówiła dokładnie Nikodemowi, na którą polanę i pobocze się udaje...
Nikodem odnalazł jej ciało w piątek rano dzięki pomocy Roberta, swojego ciotecznego brata. Nocą spadł deszcz... Kamila leżała na rozmokłej, błotnistej ziemi odwrócona twarzą w dół. Nikodem nie znalazł nigdy jagód, choć w rzeczywistości po odnalezieniu Kamili, zrozpaczony nie szukał już więcej plecionego kosza zaplamionego od dna fioletowym sokiem...Tak samo...
Tak samo słońce chyliło się ku zachodowi, gdy umierała Kamila....
Nikodem nienawidził takich zachodów.
- Snuję opowieść o samotności - wyszeptał na wpół otwartymi ustami.
Po raz kolejny usłyszał wyłaniające się znikąd jęki. Nikodem krzyknął i kurczowo złapał się stolika, wierząc, że nie upadnie. Nie upadł... Wybiegł zrywając z wieszaka brązowy golf...

19:12, 26 lipca

Nawałnica zerwała przewody ze słupów komunikacyjnych, które targał wiatr niczym nieprzyzwoicie wydłużone, brązowawe jamochłony. Deszcz przenikał na wskroś ciało Nikodema. Gdy próbował oddychać, pomiędzy jego wargi wdzierał się z całą swoją determinacją otępiały szaleństwem wiatr...
Biegł pomiędzy ulicami i innymi zabudowaniami, które były w stanie ocalić go przed siarczystymi uderzeniami pięści deszczu. Unikał łąk i pustych ulic, obawiając się gwałtownych uderzeń pioruna.
Nikodem przeklinał w duchu własną głupotę w chwili, gdy pod wpływem emocji wybiegł z domu, postanowiwszy nigdy więcej już tam nie wracać.
Błąkał się godzinę wzdłuż starych uliczek, by przystanąć wreszcie pod fontanną z cherubinem i ukoić własne zmęczenie. Nigdy wcześniej na nią nie zwracał uwagi, lecz tym razem zaczęło go fascynować silne wgłębienie mięsistych, anielskich ust, z których wzdłuż linii podbródka sączyła się woda.
„Spragniony Archanioł Michał”... Ten napis wyryty w marmurowym, kolistym fundamencie strzępionym dłutem, dostrzegł pochylając się pod zabudowę fontanny. Tak samo...
Usłyszał najsilniejszy ze wszystkich jęków, jakie do tej pory dane było mu usłyszeć. Nieznana siła wciągnęła Nikodema pod wodę, dusząc go wilgotnymi oparami nie skażonego piaskiem osiadającym na dnie błękitu. Cherubin spoglądał na twarz Nikodema tak, jakby pragnął wykląć go na wieki z jasności najbardziej przerażającą ze śmierci...
Nikodem uniósł twarz znad wody kilkanaście sekund później. Jęk zamilkł na wieki...
Stoczył się z pagórka, które oddzielało jeden z domów od drugiego. Zamyślony nad przeklinającą twarzą Archanioła Michała nie dostrzegł nagłego przechyłu pomiędzy zabudowaniami...
Spadał bardzo krótko. Poranione odłamkami skał ciało osiadło na zwilgotniałej rosą trawie. Nie był w stanie unieść powiek, gdy jedna z odłupanych gniewnym gestem pioruna grubych gałęzi wiekowego dębu zmiażdżyła jego unieruchomione paraliżującym strachem nogi...

23:19, 26 lipca

Umierał... Był pewien swojego konania i swojej śmierci. Tylko w chwilach bólu jęki zamierały...
Jego odejście stanie się nowym symbolem. Kona tak, jak opuszczona i zszokowana bólem Kamila... Kona tak, jak Artur - śmiercią wydłużoną, cierpiętniczą, nigdy nagłą i pozbawiającą w ułamku sekundy niepotrzebnej świadomości...
Nieoczekiwanie jęki oderwały się z krzyżowanego stropu jego umysłu i jęły mieszać się w stłamszonym kotle doznań Nikodema. Usłyszał płaczliwy krzyk Artura i opadającą na zaplamiony dywan rękę z zaczerwienionym i wielokrotnie przekłuwanym nadgarstkiem.
Usłyszał Kamilę, z której gardła dobywała się ściśnięta cierpieniem, niema prośba o pomoc...
Usłyszał Monikę... Uderzała rozwartą dłonią w miękką i męczącą swym demonicznym różem ścianę separatki...
Jęk zabił jego umysł na wieki...
- Robert? - bełkocząc wypełnionymi śliną ustami zapytał pochylającego się nad nim ciała.
- To ja, Nikodemie... Szukałem ciebie w domu i zacząłem szukać tutaj... - odpowiedział oświetlony gromowładną błyskawicą Robert.
- Ja umieram - odparł przerażony Nikodem.
- Nie umrzesz. Już wezwałem karetkę. Będziesz żył...
Nikodem odwrócił gwałtownie twarz. Sam nie mógł zrozumieć, czy to z ogromnej, tłoczącej mu łzy w oczach radości czy z rozpaczy, że będzie na nowo podejmował swą przegraną walkę.