Zapomnieliśmy o cnocie wstydliwości
Pamięć o tym, co ważne
W oczach „wyzwolonego” świata postawa Kościoła w odniesieniu do seksualności wydaje się staroświecka, zacofana i śmieszna. Kościół zdaje się znowu nie nadążać. Jednak zatrzymajmy się na chwilę i spróbujmy znaleźć gdzieś poza Kościołem taką specyficzną grupę, która podobnie – z pewnym lękiem, powściągliwością i wstydliwością – będzie reagowała na tematy intymne. Być może współcześnie trudno nam sobie nawet wyobrazić takich ludzi, jednak ich znalezienie jest możliwe. Otóż zupełnie podobnie zareaguje dziecko – z prostej przyczyny: dziecko jest niewinne.
Wstydliwość Kościoła – Oblubienicy Chrystusa – świadczy więc o niewinności. We współczesnym świecie wydaje się, że jeszcze tylko ona jedna pamięta i zdaje sobie sprawę z tego, że wstydliwość jest cnotą. Warto zatem zapytać, na czym ta cnota polega i skąd się wzięła.
Aureola świętości
Wstydliwość, którą charakteryzuje się Kościół, nie jest zwykłym strachem, ani nie jest nienawiścią. Wynika ona z poszanowania i godności ludzkiego ciała. Chrześcijaństwo jest religią, która koncentruje się na ciele. Wbrew pozorom w naszej wierze nie chodzi głównie o duszę, ale o jedność duszy i ciała. Świadczą o tym najważniejsze dogmaty spinające klamrą całą katolicką doktrynę: o wcieleniu i o zmartwychwstaniu ciała. W chrześcijaństwie bowiem ciało jest czymś świętym. Biblia jednak o cielesności wyraża się bardzo powściągliwie.
Kiedy spojrzymy na Pismo Święte, to okazuje się, że nie jest to jedyny temat tabu. Bóg zachowuje i nakazuje dyskrecję w objawieniu samego siebie – nie tylko w kwestii ukazania swojego oblicza (zakaz czynienia obrazów), ale także w kwestii objawienia swojego imienia. Imię to wyjawia dopiero Mojżeszowi, ale i wtedy daje nakaz (drugi w Dekalogu), aby tego imienia nie nadużywać.
Tematy te oczywiście są związane bezpośrednio z Bogiem, przez co są po prostu owiane aureolą świętości. Zaskakujące w tym kontekście wydaje się to, że obok nich występuje ten jeden temat „nieświęty”, jakim jest kwestia ludzkiej cielesności i seksualności. Tylko czy na pewno jest on „nieświęty”?
Powrócić do raju
Głębsze wczytanie się w Biblię pokazuje, że nasza cielesność i związana z nią miłość między mężczyzną a kobietą zostały ukute w raju – czyli w miejscu świętym. Co więcej, komplementarność mężczyzny i kobiety najpełniej świadczą o podobieństwie człowieka do Boga. Zatem ludzka cielesność, podobnie jak imię Boga i Jego tożsamość, bezpośrednio wiążą się ze świętością Boga.
Historia upadku pierwszych rodziców pokazuje, że grzech zniszczył niemal wszystko, co Pan Bóg stworzył – zburzył wszelkie zasady. Nie zdołał jednak zniszczyć dwóch rzeczy, które są ze sobą związane – podobieństwa Bożego w człowieku oraz miłości wiążącej mężczyznę i kobietę. To również dużo nam mówi o potędze tego, co nazywamy cielesnością.
Kiedy zatem Kościół jest wstydliwy, to rzeczywiście jego powściągliwość jest naznaczona pewnego rodzaju lękiem – lękiem przed naruszeniem świętości. Jest naznaczona również świadomością świętości ciała, a także respektem dla tej sfery, która, będąc szczególnie związaną z Bogiem, jest wyjątkowo potężna. Bo właśnie cielesność sprawia, że człowiek może uczestniczyć w akcie stwórczym Boga. Cielesność sprawia, że człowiek zaczyna żyć tak, jak żyje Bóg – czyli zaczyna żyć dla drugiej osoby. Cielesność sprawia, że nasze idee stają się faktami. Jest czymś, co nas buduje, ale też czymś, co wynosi nas ponad materię.
Zaproszenie do wstydliwości
I podobnie jak człowiek nieostrożnie obchodzący się ze świętością popada w samozniszczenie, tak nieostrożne podejście do cielesności może prowadzić do katastrofy, i rzeczywiście tak się dzieje. Jak bowiem wygląda współczesny świat?
Podobno jesteśmy wolni w sferze seksualnej. Czy jednak nie stajemy się jej niewolnikami? Mówi się, że miłość została współcześnie uwolniona, ale czy w praktyce coraz częściej nie dzieje się tak, że nawet ludzie pozostający w związkach już nie żyją wzajemną miłością, ale wzajemnymi roszczeniami dwojga egoistów? Nasza cielesność jest coraz bardziej obnażana, ale czy skutkiem tego nie jest coraz większe zniszczenie człowieka?
Kiedyś w czasach pruderii ciało było świątynią. Czystość przedmałżeńska była oczywistością. Dzisiaj ciało już nawet nie stanowi o naszej tożsamości (wystarczy pomyśleć o tych wszystkich biednych ofiarach ideologii gender), a czystość przedmałżeńska nie tylko jest wyśmiewana, lecz także abstrakcją staje się samo małżeństwo – czyli ucieleśnienie miłości aż po śmierć.
Takie są właśnie gorzkie owoce naszej rzekomej wolności. Kościół natomiast wytrwale pozostaje wstydliwy i do wstydliwości nas zaprasza. Może więc trzeba nam bardziej krytycznie spojrzeć na współczesny świat – podobny do szalonego i głupiego młodzieńca, który jedynie myśli, że jest mądry – i pójść za wezwaniem Kościoła, który w Ewangelii napomina: „Jeśli (…) nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa Bożego” (Mt 18, 3).