Pisarz chrześcijaństwa
Ale przecież nie tylko o nianię chodziło, ale o całe środowisko ulsterskich protestantów, których najważniejszym spoiwem tożsamościowym był wojujący antykatolicyzm. Wojujący zza murów oblężonej twierdzy. Fenomen ten trafnie wyjaśniał Chesterton, określając protestancki Ulster jako nieźle wykształcony i nieźle prosperujący protestancki klin wbity w ciało kraju (…). Zdaniem Chestertona istnieje tylko jedno określenie dla tejże mniejszości w Irlandii, powszechnie używane. Brzmi ono: „Twierdza”. Irlandczycy mają zasadniczo rację mówiąc, iż protestanccy unioniści żyją wewnątrz murów „Zamku”. Wykazują oni wszystkie zalety i wady prawdziwego garnizonu stacjonującego w fortecy.
Antykatolickie uprzedzenia, którymi nasiąknął w dzieciństwie Lewis okazały się trwałe (o czym jeszcze będzie mowa) i wyostrzały jego czujność jako porządnego protestanta z Ulsteru (jak sam siebie określał) do tego stopnia, że podejrzliwość wzbudzały w nim nawet nabożeństwa anglikańskie Kościoła Wysokiego (High Church).
W roku 1908 dziesięcioletni Clive rozpoczął edukację w prywatnej szkole w Anglii (Wynard School w Watford). Znalazłem się w świecie, który natychmiast wzbudził we mnie głęboką niechęć – czytamy w jego autobiografii zatytułowanej Zaskoczony radością. Nie chodziło tylko o naturalne przygnębienie wywołane pierwszą, tak długą rozłąką z rodzinnym domem. Powodów niechęci było więcej. Po roku pobytu w angielskiej szkole młody Lewis w następujący sposób relacjonował ojcu swe wrażenia z uczestnictwa w anglikańskim nabożeństwie w tamtejszym kościele: Musieliśmy chodzić do kościoła św. Jana – świątyni, która pragnęła być rzymskokatolicka, ale bała się to powiedzieć – do kościoła, do którego każdy szanujący się irlandzki protestant czuje wstręt (…) To obrzydliwe miejsce, pełne rzymskich hipokrytów i angielskich kłamców, ludzi, którzy żegnają się krzyżem, kłaniają się przed Stołem Pańskim (który mają czelność nazywać ołtarzem) i modlą się do Dziewicy.
Czego (i kogo) musi się wystrzegać ateista?
Pisząc powyższe słowa Lewis był już właściwie ateistą. W przytaczanej autobiografii przyznawał, że jego dzieciństwo było zupełnie pozbawione nadprzyrodzoności, a do pierwszej Komunii oraz bierzmowania (konfirmacji) przystąpił jako człowiek niewierzący. Traktował później ten fakt jako jeden z najgorszych czynów popełnionych w życiu.
Pragnienie nadprzyrodzoności bynajmniej jednak nie zniknęło, ale wyrodziło się w skłonność do okultyzmu. Jako człowiek stojący u progu dorosłości C.S. Lewis – zgodnie z jego własnymi słowy – nie wierzył w nic poza atomami, ewolucją i służbą w wojsku, a materialistyczny wszechświat pociągał [go] z powodu jednej negatywnej cechy: braku Boga.
Jeden z artykułów wiary młodego Lewisa – służba wojskowa – stał się dlań doświadczeniem jesienią 1917 roku, gdy wraz z XIII Batalionem Lekkiej Piechoty Hrabstwa Somerset wyruszył na front do Francji. Wielka Wojna – pokoleniowe przeżycie setek tysięcy młodych ludzi okazała się czymś takim również dla Lewisa. A nawet czymś więcej, bo początkiem drogi do teizmu, a później do chrześcijaństwa.
Młody ateista nie może być zbyt ostrożny, strzegąc swojej wiary w nieistnienie Boga. Niebezpieczeństwa czyhają na każdym kroku – wspominał autor Chrześcijaństwa po prostu. W jego przypadku „niebezpieczeństwo” spotkało go w kwietniu 1918 roku, gdy lekko ranny trafił do wojskowego szpitala. Właśnie tam po raz pierwszy zetknął się z pisarstwem G.K. Chestertona. Czytając Chestertona, nie zdawałem sobie sprawy, w co się pakuję. Młody człowiek, który chce być wytrwałym ateistą, musi bardzo starannie dobierać lektury.
Po latach Lewis traktował zapoznanie się z twórczością autora Ortodoksji jako działanie Opatrzności, zwłaszcza zaś to, że jego pesymistyczne usposobienie, ateistyczne poglądy i niechęć do czułostkowości nie zraziły go do twórcy Wiekuistego człowieka.
Jeszcze mocniej Lewisową wiarą w niewiarę wstrząsnęło spotkanie w Oxfordzie z J.R.R. Tolkienem w roku 1926. Znajomość owa, z czasem przerodzona w przyjaźń, pomogła mu przełamać dawne uprzedzenia: Gdy zacząłem się obracać w świecie, ostrzeżono mnie (bez słów), że nigdy nie powinno się ufać papistom, a gdy zjawiłem się na Wydziale Anglistyki, otrzymałem (tym razem wyraźną) radę, by nie ufać filologom. Tolkien należał i do jednych, i do drugich.
Długie rozmowy z twórcą Hobbita pozwoliły Lewisowi pogodzić od dzieciństwa zdradzaną predylekcję do świata baśni i mitów z drogą do chrześcijaństwa. Prawdziwym objawieniem okazałą się dlań nauka Tolkiena o mitach jako preparatio evangelica. Po latach (w 1946 roku) przyznawał: Moje nawrócenie wynikało głównie ze świadomości, że chrześcijaństwo stanowi dopełnienie, realizację i spełnienie czegoś, co nigdy całkowicie nie opuściło ludzkiej świadomości. Nadal uważam, że agnostyczny argument o podobieństwach między chrześcijaństwem i pogaństwem działa tylko wówczas, gdy z góry zakładamy odpowiedź. Ta zaś brzmi najczęściej tak: skoro istnieje podobieństwo treści (motywów) między mitami a Ewangelią, to znaczy, że Ewangelia jest kolejnym mitem. Za Tolkienem C.S. Lewis podkreślał, że istnienie tych analogii należy rozumieć zupełnie inaczej: Wierzę, że w olbrzymiej masie mitów, które do nas dotarły, pomieszane zostały rozmaite źródła – prawdziwe historie, alegorie, obrządki, ludzkie upodobania do gawędziarstwa, itp. Wśród nich umieszczam również źródła nadprzyrodzone, zarówno diaboliczne, jak i boskie (…) opowieści te mogą stanowić preparatio evangelica – boską aluzję (przekazaną w poetyckiej i rytualnej formie) do tej samej głównej prawdy, która później zogniskowała się i jak gdyby „uhistoryczniła” we Wcieleniu. Prawdziwym pendant do tych słów są napisane później przez Lewisa Opowieści z Narnii.
Nadchodzi tyrania
W letnim semestrze 1929 roku poddałem się, uznałem, że Bóg jest Bogiem, padłem na kolana i zacząłem się modlić – tak wspominał Lewis moment swojego nawrócenia – chwilę, gdy poznał, że Boska stanowczość jest łagodniejsza niż ludzka pobłażliwość, a Jego przymus jest naszym wyzwoleniem.
Cała twórczość Lewisa jako chrześcijańskiego apologety była w pewnym sensie opisywaniem i dzieleniem się z innymi odkrytą radością. Szczegółowo pisze o tym w Błądzeniu pielgrzyma, ale wątek ów jest obecny we wszystkich jego dziełach.
Autor Nieodpartych racji pisał, że jest nawróconym poganinem wśród purytan, którzy utracili wiarę. Poganinowi zresztą jest łatwiej – jest to bowiem człowiek wybitnie podatny na nawrócenie na chrześcijaństwo. W swej istocie jest to osoba religijna w sensie przedchrześcijańskim lub „subchrześcijańskim”. Natomiast postchrześcijanin naszych czasów różni się od niego w takim stopniu, jak rozwódka od panny. Chrześcijanin i poganin mają znacznie więcej wspólnego ze sobą niż z lewicowymi autorami opiniotwórczego tygodnika „New Statesman”.
Zło drążące postchrześcijańską cywilizację sięga bowiem samych korzeni ludzkiej (w tym także pogańskiej) cywilizacji, czyli: prawa naturalnego. W jednym ze swych najważniejszych esejów zatytułowanym Koniec człowieczeństwa (The Abolition of Man, 1944), by podkreślić ponadcywilizacyjny (nie tylko zachodni) wymiar prawa naturalnego, Lewis nazywa je Tao i definiuje jako doktrynę o obiektywnych wartościach, przekonanie, że pewne reakcje są rzeczywiście właściwe, a inne rzeczywiście niewłaściwe wobec tego, czym jest wszechświat, i wobec tego, czym jesteśmy my sami.
Tylko poprzez pozostawanie w obrębie tak zdefiniowanego prawa naturalnego – podkreśla Lewis – jesteśmy prawdziwymi ludźmi. Jeżeli się odeń oddalimy, stajemy się jedynie wytworem natury dowolnie ugniatanym i obciosywanym zgodnie z upodobaniem rządzących. Dlatego respektowanie prawa naturalnego staje się rękojmią naszej wolności, w tym także wolności obywatelskiej: Wiara w dogmat o istnieniu obiektywnych wartości jest niezbędna, by pojęcie władzy niebędącej tyranią i posłuszeństwa niebędącego niewolnictwem miało w ogóle rację bytu.
W świecie postczłowieczeństwa, tj. rzeczywistości kulturowej i społecznej pozbawionej fundamentów prawa naturalnego, nad której wprowadzeniem trudzą się dziś niemal wszyscy ludzie we wszystkich krajach na świecie, realna władza – twierdzi Lewis – należeć będzie (jeżeli już nie należy) do Projektantów i Innowatorów. Instrumentem ich władzy są współczesne ideologie, których powab polega na tym, że składają się one z fragmentów Tao, arbitralnie wyrwanych z kontekstu, a potem pojedynczo rozdętych do nieprzytomności. Tak więc, bunt nowych ideologii przeciwko Tao jest buntem gałęzi przeciwko drzewu.
W podejmowanych pod koniec drugiej wojny światowej i kontynuowanych po roku 1945 analizach końca człowieczeństwa C.S. Lewis koncentrował się na inkryminowaniu szkodliwości przenikającej kulturę Zachodu w XX wieku ideologii postępu (rozumianego jako rozwój techniki), laickiego humanizmu czy ogólnie fascynacji materializmem. J.R.R. Tolkien wytykał mu niedostrzeganie problemu komunistycznego zagrożenia. Jednak, z drugiej strony, czytając Lewisa dzisiaj – w dobie rozrastających się pod płaszczykiem postpolityki, polityki równościowej i walki z nienawiścią kompetencji państwa – trudno nie przyznać racji analizom Lewisa i nie dostrzec ich dalekowzroczności.
Nieludzki świat Projektantów i Innowatorów
Jednym z najbardziej szkodliwych narzędzi destrukcji zachodniego dziedzictwa kulturowego w rękach Projektantów i Innowatorów jest szkoła. W zachodnim systemie edukacyjnym – pisał Lewis w roku 1944 – już widać fatalne oddalanie się od prawa naturalnego. Niegdyś bowiem systemem edukacyjnym rządziły normy zaczerpnięte z tego prawa, którym podlegali nie tylko uczniowie, ale również nauczyciele. Tym samym nie przycinali oni ludzi do wybranego przez siebie wzoru; przekazywali jedynie to, co sami otrzymali. Obecnie (w połowie XX wieku) w szkole wartości traktowane są jedynie jako zjawisko naturalne, czyli jeśli istnieje jakieś Tao, to jedynie jako produkt edukacji, a nie jej motywacja.
Podobne „odczłowieczające” działanie ma program tzw. podboju natury przez człowieka, którym od lat zachłystują się kolejne pokolenia zachodnich postępowców. Przestroga Lewisa brzmiała: Podbój natury przez człowieka, jeśli spełnią się sny niektórych naukowców, oznacza władzę kilkuset osób nad niezliczonymi miliardami ludzi. To już się zresztą dzieje. W tym kontekście Lewis wskazuje przykład środków antykoncepcyjnych, które sprawiają, że wszystkie hipotetyczne przyszłe pokolenia podlegają władzy sprawowanej przez tych, którzy już się urodzili. Antykoncepcja jako taka odmawia członkom kolejnych pokoleń prawa do istnienia.
Tyrania kryje się również za sympatycznie brzmiącą teorią tzw. humanitarnego karania przestępców i odchodzeniem od karania na rzecz „resocjalizacji”. W roku 1949 C.S. Lewis wyjaśniał: Teoria humanitaryzmu odbiera wyrok z rąk prawników, których społeczne sumienie ma prawo poddawać krytyce, a przekazuje go technicznym ekspertom [psychologom, specjalistom od resocjalizacji], ich zaś specjalistyczne dziedziny nie posługują się nawet takimi kategoriami, jak prawo czy sprawiedliwość.
„Humanitarne” karanie przestępców wyklucza nie tylko te dwie kategorie, ale też odcina się od miłosierdzia: Podstawowym aktem miłosierdzia jest przebaczenie; przebaczenie zaś w swojej istocie oznacza uznanie winy i nagannego postępowania osoby, której odpuszczamy. Jeśli przestępstwo jest tylko chorobą wymagającą leczenia, a nie grzechem zasługującym na karę, nie można go odpuścić.
Laicki humanitaryzm, pozbawiony sprawiedliwości i miłosierdzia, zapowiada również nowy okres prześladowań religijnych. Z górą sześćdziesiąt lat temu Lewis zauważał, że w niektórych szkołach psychologii religię traktuje się jako nerwicę. Gdy ów szczególny rodzaj nerwicy stanie się dla władzy niewygodny, cóż może jej przeszkodzić, aby rozpocząć „leczenie”?. I znowu można podziwiać trafność analiz twórcy Narnii – oto bowiem jesteśmy świadkami penalizacji „homofobii”, a pewnie już niedługo wpisania jej jako jednostki chorobowej (wiadomo przecież, że takie kwestie załatwia się większością głosów).
Epoka pod drugiej wojnie światowej otwiera drzwi przed najbardziej gnębicielską tyranią, czyli „dobroczynnym państwem”. Wszak – pisał Lewis pięć lat po wojnie – okrucieństwo zbója czasem może być w stanie uśpienia, a jego chciwość niekiedy da się zaspokoić. Ci zaś, którzy gnębią nas dla naszego dobra, będą to czynić bez końca, gdyż postępują w zgodzie z własnym sumieniem.
W napisanym pięć lat przed swoją śmiercią eseju Ulegli niewolnicy dobroczynnego państwa C.S. Lewis zauważał, że odcięcie od klasycznej (wywodzącej się z Grecji i Rzymu oraz chrześcijaństwa) teorii politycznej zaowocowało na Zachodzie tym, że współczesne państwo istnieje nie po to, żeby strzec naszych praw, lecz by świadczyć nam dobro lub czynić nas dobrymi ludźmi – tak czy owak, by robić coś dla nas lub zrobić coś z nas – skoro mamy doznawać matczynej opieki, to matka [państwo] powinna o wszystkim wiedzieć najlepiej.
Karły dla karłów!
Powojenny – postchrześcijański i coraz bardziej postczłowieczy – świat trapi jeszcze jedno zło: religia demokracji, zapoznająca istnienie hierarchii duchowych nierówności, która sprawia, że piękno nie jest demokratyczne, podobnie demokratyczna nie jest cnota, jak również demokratyczna nie jest prawda. Krótko mówiąc: demokracja intelektualna, etyczna i estetyczna oznacza śmierć.
Nie tylko zresztą chodzi o naturalnie istniejące nierówności w sferze ducha. Ludzie, nawet w proklamowanym „wieku demokracji” po roku 1945, potrzebują i uznają naturalnie istniejące nierówności społeczne: Gdzie bowiem ludziom zabrania się oddawania czci królowi, czczą milionerów, sportowców i gwiazdy filmowe, a nawet sławnych gangsterów czy luksusowe prostytutki. Ponieważ nasza duchowa natura – podobnie jak fizyczna – wymaga zaspokojenia. Jeśli odmówić jej jedzenia, posili się trucizną.
W Ostatniej bitwie – powieści kończącej cykl narnijskich opowieści – karły odmawiają pomocy ostatniemu królowi Narnii, jako szczerzy demokraci odpowiadając na wezwanie władcy: Jesteśmy samorządni, nie należymy już do nikogo. Koniec z Aslanami, królami i bzdurami o innych światach. Karły są dla karłów! Na marginesie można dodać, że już w Błądzeniu pielgrzyma pojawiają się karły ubrane w czarne i czerwone koszule, nazwane Marksoludami – bardziej zawzięte i kłótliwe, uznają jednak władzę człowieka, którego nazywają Dzikim.
Chrześcijaństwo popaprane
Świat Innowatorów i Projektantów rozciąga swoje macki również na sferę religijną; nie tylko jako stosowanie „terapii” wobec ludzi cierpiących na „religijną nerwicę”. Chodzi o jeszcze groźniejszy zabieg – promowanie uwspółcześnionej wersji chrześcijaństwa, tzw. chrześcijaństwa postępowego albo – jak pisał C.S. Lewis – chrześcijaństwa popapranego.
W roku 1945, przemawiając do duchowieństwa anglikańskiego o potrzebie chrześcijańskiej apologetyki, C.S. Lewis zauważył, że chrześcijaństwo „liberalne”, które czuje się wolne, by zmieniać elementy wiary, gdy te zdadzą mu się kłopotliwe lub przykre, musi ulec zupełnej stagnacji. Postęp pojawia się tylko wtedy, gdy pracujemy z materiałem stawiającym opór. Chrześcijaństwo, by zachować swoją tożsamość, musi pozostać religią, która potrafi mówić „nie”. Chodzi o to, by prezentować to, co ponadczasowe, co jest takie samo „wczoraj i dziś, i na wieki” za pomocą języka naszej epoki, a nie postępować wzorem marnych kaznodziejów czerpiących koncepcje z naszych czasów i przystrajających je w tradycyjny język chrześcijaństwa.
W ten sposób postępowali, na przykład, tzw. postępowi teolodzy protestanccy, którzy w XIX wieku szukali „historycznego Jezusa” (tylko Człowieka). Znaleźli się oni – jak informuje jeden z bohaterów Listów starego diabła do młodego – w ostatnim kręgu piekieł. W czasach wiktoriańskich chrześcijaństwo na Wyspach stało się jedynie przeżyciem religijnym, mglistą formą teizmu z silnym i żywotnym systemem etycznym, który zamiast sprzeciwić się światu, został wchłonięty przez całą strukturę angielskich instytucji i sentymentów.
Co pozostawiła ulsterska niania?
Nawrócenie Lewisa na chrześcijaństwo nie znalazło jednak – jak choćby w przypadku tak cenionego przezeń Chestertona – swego dopełnienia w powrocie do Kościoła katolickiego. W pewnym sensie Lewis do końca życia pozostał porządnym protestantem z Ulsteru (Tolkien po latach przyjaźni z autorem Opowieści z Narnii stwierdził, że w C.S.L. zostało jeszcze mnóstwo ulsterskiego ducha, nawet jeśli on sam tego nie dostrzega).
Jak pisze Joseph Pearce, autor świetnej monografii zatytułowanej C.S. Lewis a Kościół katolicki, Lewisa przerażały skutki podziału [w łonie chrześcijaństwa – G.K.], jednak nie potrafił lub nie chciał zdiagnozować jego przyczyny. Do końca życia miał on „problem” z kultem Matki Bożej, doktryną o czyśćcu, kultem świętych. Z drugiej strony – raz jeszcze cytując Pearce’a – Lewis często rozkwitał pełnią katolicyzmu lub przynajmniej nieśmiałym kwieciem prawie katolicyzmu.
Autor Chrześcijaństwa po prostu potrafił dostrzec walor Kościoła katolickiego, jakim było trwanie przy ortodoksji. W liście do jednego z przyjaciół napisanym w roku 1944 wyznał: Wydaje mi się, że właśnie te Kościoły, które głoszą najpełniejszą i najbardziej dogmatyczną teologię, zachowują swoich wiernych i pozyskują nowych, podczas gdy te, które się liberalizują i modernizują, z dnia na dzień tracą ich coraz więcej. Dlatego też Kościół rzymskokatolicki rozkwita i rośnie w siłę, w Kościele anglikańskim kościoły „wysokie” są bardziej zapełnione niż „niskie”.
C.S. Lewis nie dożył dokonującej się na naszych oczach agonii Kościoła anglikańskiego na Wyspach, która w jakże dramatyczny sposób potwierdza trafność jego diagnoz.