Codzienna pobożność dawnych chrześcijan

     W dzisiejszym ruchu liturgicznym pierwotne chrześcijaństwo często stawiane przed nasze oczy, jako model, przykład liturgicznych obrzędów. Mamy wierzyć, że w przeciwieństwie do tendencji modernistycznego indywidualizmu, starożytni chrześcijanie nie znali żadnej lub prawie żadnej innej formy modlitwy poza modlitwą liturgiczną: wspólne celebrowanie niedzieli, wspólne odprawianie Eucharystii, wspólna liturgiczna modlitwa godzin i wigilie, na które duchowieństwo i lud gromadzili się regularnie. Pewien typ literatury – kurczący się obecnie w objętości – służy do ubarwienia takiego obrazu dzięki przejaskrawianiu detali. Członkowie wyjętych spod prawa wspólnot chrześcijańskich przedstawiani są, jako wykradający się ukradkiem poza miasto i przemykający okrężnymi ścieżkami do swych podziemnych kryjówek. Tam w katakumbach mieli się gromadzić wokół patriarchalnej postaci biskupa, podczas gdy on składał mistyczną daninę Bożej Ofiary, jedynym oświetleniem były migoczące kaganki, jedynym dźwiękiem szept asystującego duchowieństwa i odpowiadających wiernych.
     Niestety ten idealny obraz nie jest właściwy. Dzisiaj wiemy – i powinniśmy wiedzieć od dawna – że fakty były inne. Błędem jest wmawianie, że taka była rzeczywistość. To prawda, nie należy bagatelizować przeszłości. Ale równie fałszywe jest ślepe przywiązanie do rzeczy przeszłych, tylko dlatego, że dotyczą starożytności, zwłaszcza kiedy takie przywiązanie zniekształca fakty, kiedy chlubi się tym, co nierealne.
     Przekonanie, że życie pierwotnego Kościoła obracało się wyłącznie wokół liturgii jest błędne. I nie może ono być poprawne, po prostu dlatego, że byłoby to nienaturalne i pozostawałoby w sprzeczności z przepisami przedstawionymi w Ewangeliach. Jak mogłoby życie chrześcijańskie wykluczać modlitwę osobistą? Nie tylko Mediator Dei naszego ostatniego Ojca Świętego [Piusa XII – przyp. red.] ukazało wyraźnie, że chrześcijańskie życie modlitwy musi łączyć w sobie zarówno liturgię jak i modlitwę osobistą – sam nasz Pan osobiście dał nam przykład takiej dwoistości. To On ustanowił Eucharystię, lecz On także powiedział: Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu (Mt 6,6). On nie tylko modlił się ze swymi apostołami, ale również, i to przede wszystkim, modlił się w samotności całymi nocami na górze.
     Jest jednak inny, może nawet ważniejszy powód, żeby uważać za rażącą przesadę ograniczanie modlitw starożytnych chrześcijan jedynie do modlitw liturgicznych. Takie zawężenie było w najwyższym stopniu nieprawdopodobne z praktycznego powodu, ponieważ nabożeństwa wspólnotowe musiały być mocno ograniczane. Zbyt częste zgromadzenia byłyby niebezpieczne. Z dużą pewnością możemy powiedzieć, że był to wystarczający powód do celebrowania takich wspólnotowych liturgii tylko w niedziele.
     Nie musimy jednak w tej sprawie snuć domysłów, bo mamy konkretne i pochodzące z różnych źródeł relacje na temat praktyki modlitwy osobistej wśród chrześcijan w pierwszych wiekach. Ponownie Tradycja Apostolska Hipolita Rzymskiego dostarcza nam najbardziej szczegółowych i wyczerpujących danych. Szczęśliwie się składa, że te dane nie są odosobnione. Są one umocnione i poparte przez prawie identyczne stwierdzenia w innych pismach, zarówno wcześniejszych, jak i późniejszych – Klemensa Aleksandryjskiego, Tertuliana, Cypriana, Bazylego i innych Ojców. Te odniesienia – oddzielnie i razem wzięte – zmierzają do wykazania, że modlitwa osobista odgrywała większą rolę w życiu pierwotnych chrześcijan niż mieliśmy zwyczaj uważać.
     Pierwsze wzmianki dotyczące codziennej pobożności pierwotnych chrześcijan można znaleźć w Didache. Tekst parafrazuje ostrzeżenia i zalecenia Pana Jezusa: „Nie módlcie się jak obłudnicy, lecz jak polecił Pan w swojej Ewangelii”, po czym podaje słowa Ojcze nasz, zakończone doksologią: „Bo Twoja jest moc i chwała na wieki”, a kończy nakazem: „Módlcie się w ten sposób trzy razy na dzień”.
     Trzy razy na dzień – to jest przepis który pojawia się w tym czasie i ponownie w następnych dekadach, zazwyczaj w postaci: chrześcijanin modli się o trzeciej, szóstej i o dziewiątej godzinie. Jak każdy natychmiast rozpoznaje, mamy tutaj pierwsze zwiastuny tego, co stało się naszymi godzinami kanonicznymi – Tercją, Sekstą i Noną. Tutaj jednak nie są to godziny kanoniczne; nie są to pory publicznej wspólnotowej modlitwy, ale godziny modlitwy osobistej. Przestrzeganie tych godzin, z których małe godziny oficjum wzięły początek, było sprawą całkowicie indywidualną.
     Wybór tych szczególnych godzin ma swe podstawy w prototypach żydowskich. U proroka Daniela czytamy: Miał on w swoim górnym pokoju okna skierowane ku Jerozolimie. Trzy razy dziennie padał na kolana modląc się i uwielbiając Boga (Dn 6,11). Ślady tych praktyk można znaleźć w Dziejach Apostolskich, zwłaszcza gdy chodzi o Nonę. Była godzina dziewiąta, „która jest godziną modlitwy” – ad horam orationis nonam – kiedy Piotr i Jan weszli do świątyni i uzdrowili kulawego mężczyznę; było to po południu, o godzinie dziewiątej, kiedy Korneliusz modlił się i miał widzenie (por. Dz 3,1; Dz 10,3.30). Godzina szósta także odwołuje się do fragmentu: wszedł Piotr na dach, aby się pomodlić. Była mniej więcej szósta godzina (Dz 10,9). Być może wskazanie na godzinę Tercji można by odkryć w fakcie, że o godzinie trzeciej w dniu Pięćdziesiątnicy, kiedy zgromadzili się apostołowie, przy dźwięku gwałtownego wichru Duch Święty zstąpił na nich w postaci języków ognistych (por. Dz 2,15).
     To były pory, które także dawni chrześcijanie przestrzegali. W istocie najstarsi autorzy, pisarze z końca II wieku, którzy poruszali ten temat, wyraźnie opierali te praktyki na przykładzie apostołów, którzy – jak podkreślali – przestrzegali tych samych godzin modlitw.
     Tertulian poświęcił temu zwyczajowi cały rozdział swego dzieła De oratione. W rozdziale dwudziestym piątym pisze: Odnośnie czasu nie będzie rzeczą zbyteczną również zewnętrzne przestrzeganie pewnych godzin, tych ogólnie przyjętych, określających odcinki dnia: trzeciej, szóstej, dziewiątej, które wyróżnia Pismo Święte. Następnie po szczegółowym zacytowaniu przykładów podanych wcześniej, dodaje: Choć nie ma osobnego przykazania, to jednak dobrze będzie dopatrzyć się w tym jakiego wzoru postępowania, który zachęci do modlitwy i przez pewien rodzaj prawa oderwie nas czasem od zajęć.
     Ta uwaga zdaje się wskazywać, że wymienione pory były zaledwie sugestią, ale sugestią opartą na dobrych i solidnych zwyczajach. Jednak jest jeszcze dalsza wzmianka o dwóch innych porach modlitwy. Całkiem swobodnie dodaje: „Nie mówimy tu oczywiście o zwyczajach, o modlitwach obowiązujących bez szczególnego nakazu na rozpoczęcie dnia i nocy”. Zwróćmy uwagę na słowo „regularne”: modlitwy poranne i wieczorne są czymś oczywistym. „Exceptis legitimis orationibus… ingressu lucis et noctis”.
     Tertulian wspomina także inne pory modlitwy – i nie jest on jedynym autorem zwracającym na to uwagę. Wspomniana pora okazuje się dla nas czymś niezwykłym i musiała być trudna do przestrzegania: modlitwa o północy. Jednak z tonu jego wypowiedzi, wynika, iż jest oczywiste, że takiej modlitwy wymagano nawet od niezbyt gorliwych chrześcijan. Tertulian rozważa przypadek kobiety poślubionej poganinowi. Takie małżeństwo stawiało ją w niezręcznej sytuacji – jak twierdzi Tertulian, zauważając, że jeśli to tylko możliwe należy unikać zawierania takich małżeństw, właśnie dlatego, że wypełnianie obowiązku modlitwy w takiej sytuacji stawało się trudne. Pyta on, co powinna robić żona, kiedy o północy wstaje z łóżka na modlitwę? Czy powinna w taki sposób „rzucać perły przed wieprze”?, bo u jej boku spoczywa niewolnik diabła.
     Tertulian radzi także, żeby dobry chrześcijanin modlił się przed posiłkami i przed kąpielą. Nie jest to tak dziwne, jak modlitwa wyznaczona na środek nocy. Powinniśmy jednak pamiętać, że rytm życia w przeciętnym domu w starożytności znacznie różnił się od naszego. Głównie w związku z ograniczeniami w oświetleniu, bardziej ściśle był dostosowany do rytmu przyrody. Kiedy nastawał mrok był czas na sen. Dlatego w pewnych porach roku, czas na sen zajmował prawie dwanaście godzin, a przerwanie snu ok. północy niezupełnie było heroizmem. W rzeczywistości, pomysł uświęcania dnia i nocy powtarzającymi się cyklicznie modlitwami nie był pomysłem czysto chrześcijańskim. Najprawdopodobniej była to tradycja przejęta z judaizmu. To przypuszczenie potwierdza uwaga zawarta w tzw. „Regule Zrzeszenia”, która ujrzała światło dzienne dzięki odkryciu pewnych manuskryptów hebrajskich w Qumran w pobliżu Morza Martwego w 1947 roku – pism nieco wcześniejszych niż czasy Chrystusa. Pobożne stowarzyszenie, którego przepisy dzięki temu odkryciu poznaliśmy, zobowiązane było do modlitwy „na początku zapanowania światła, przy najwyższym położeniu w jego wędrówce i kiedy ponownie powracało na ustalone miejsce, na początku warty nocnej …, i u szczytu jej [nocy] przebiegu, i kiedy ponownie wycofuje się przed wschodem światła”.
     Tertulian nic nie pisze na temat treści tych modlitw odmawianych o różnych porach. Najwyraźniej nic nie było przepisane. Ale odkryliśmy, że prawie uniwersalnym zwyczajem było medytowanie nad kolejnymi etapami męki Pańskiej aż do momentu Jego chwalebnego zmartwychwstania ze śmierci. Na przykład Hipolit Rzymski przedstawia nam raczej dokładny opis sposobu rozpoczynającej się o godzinie trzeciej modlitwy praktykowanej przez dawnych chrześcijan: O ile znajdujesz się we własnym domu, módl się i chwal Boga o godzinie trzeciej; jeśli w tym czasie przebywasz poza domem, pomódl się przynajmniej w głębi serca.
     Ewidentnie jest to kwestia modlitwy osobistej – modlitwy w domu, lub jeśli ktoś był zaabsorbowany własnymi sprawami, modlitwy w „komnacie własnego serca”. Następnie autor przechodzi do wymienienia myśli, jakie powinny zajmować umysł podczas tych modlitw. Ponieważ dotyczy to godziny trzeciej, ma to być myśl o Chrystusie przybitym gwoździami do krzyża i rozpoczynającym odkupieńcze cierpienie. Hipolit robi aluzje do chlebów przeznaczonych do ofiary – chlebów pokładnych, które miały być ofiarowane o trzeciej godzinie, i do niemego baranka, który był zabity: ponieważ Chrystus jest żywym Chlebem, który zstąpił z nieba dla życia świata, i On jest Dobrym Pasterzem, który oddaje swoje życie za owce.
     Odnośnie do godziny szóstej – jest to południe – Tradycja Apostolska mówi tak: Módl się również o godzinie szóstej, gdyż wtedy podczas ukrzyżowania dzień się podzielił i zapanowały ciemności wielkie. O tej godzinie modlimy się najskuteczniej, naśladując głos Tego, który modlił się wówczas, gdy cała przyroda okryła się ciemnością z powodu niewiary Żydów.
     Zatem w południe umysł powinien rozważać moment, kiedy Chrystus donośnym głosem wypowiedział swoje ostanie słowa na krzyżu i wyzionął ducha, a na ziemi zapadła ciemność.
     Odnośnie do Nony autor sugeruje: O godzinie dziewiątej módl się i chwal Boga dłużej, na wzór dusz sprawiedliwych, wysławiających Jego prawdomówność, jako że pamiętał On o swych świętych i zesłał im swój Logos, aby ich oświecił. O tej bowiem godzinie Chrystus wylał z przebitego boku wodę i krew, a rozjaśniając pozostałą część dnia, doprowadził go także aż do wieczora. To ponowne rozpoczęcie dnia z chwilą zaśnięcia Chrystusa, miało być dla nas obrazem Jego zmartwychwstania.
     Chwalcie Boga, mówi, jak robiły to dusze sprawiedliwych, kiedy miały być uwolnione z otchłani. Ponieważ nasze zbawienie już dokonało się – takie jest znaczenie krwi i wody, która z kolei jest symbolem zbawczej wody chrztu. Tak więc nawet mimo zbliżającej się nocy, dla świata wschodzi jasny dzień, zwiastujący chwałę Zmartwychwstania.
     Zatem przez cały dzień tematem modlitw jest zbawcza męka Chrystusa. Jej układ rozłożony jest pomiędzy trzy godziny mniej lub więcej w zgodzie z historyczną kolejnością. Ale są tak rozplanowane, że w ostatniej godzinie jest już zapowiedź nadchodzącego zmartwychwstania. Jest to ulubiona myśl pierwotnych chrześcijan, z którą spotykamy się wielokrotnie: z walką związane jest zwycięstwo.
     Na podstawie powyższego opisu oczywistym jest, że sama modlitwa była nie tyle modlitwą ustną lecz raczej myślną. Jednak bez wątpienia na zakończenie odmawiano jakąś modlitwę ustną, prawdopodobnie Ojcze nasz, jak na to wskazuje cytowane powyżej Didache.
     Inne zwyczajowe godziny modlitwy, ranne i wieczorne, wspominane są tylko zdawkowo, bez wskazania ich formy ani treści; w pewnym sensie robienie czegoś więcej byłoby przesadą, bo ich treść, jak w przypadku modlitw przed posiłkiem, jest określona przez ich charakter. Ale Hipolit bardziej szczegółowo traktuje modlitwy odmawiane w nocy, które mocno podkreśla. Media nocte surgebam ad confitendum tibi (Wstaję o północy, aby Cię wielbić za słuszne Twoje wyroki), śpiewa psalmista (Ps 119(118),62), a Hipolit jest równie prosty w swoich przepisach dotyczących modlitwy w śmierci nocy: O północy zaś powstań, obmyj ręce i znów pomódl się. Jeśli obecna jest twa żona, módlcie się razem.
     Już przy Nonie zjawisko przyrody – zachód słońca – zostało poprzez kontrast wykorzystane do zwrócenia uwagi na zjawisko w dziedzinie łaski: podczas gdy w przyrodzie następuje ciemność, my przypominamy sobie światło, iluminację następującą po odkupieńczej męce Chrystusa. Hipolit, kiedy z kolei opisuje modlitwę o północy, najpierw przywołuje obraz przyrody wielbiącej Boga w nocnej ciszy.
     Tak więc powinieneś się modlić również o północy, czyli o tej godzinie, w której – jak nam przekazała tradycja Ojców – cała przyroda wstrzymuje na chwilę swój bieg, by chwalić Pana. Skoro gwiazdy, drzewa i wody stają nagle, a całe wojsko anielskie przybiera postawę służebną, by wraz z duszami sprawiedliwych wielbić Boga, zatem i wierni powinni starać się wtedy modlić.
     Ale potem następuje przejście od północy w przyrodzie do tej północy, o której Pan Jezus mówił w przypowieści o dziesięciu pannach: Lecz o północy rozległo się wołanie: «Pan młody idzie...» (Mt 25,6).
     Parousia – pojawia się ponownie ulubiony temat wczesnych chrześcijan: parousia na którą każdy musi być zawsze przygotowany (zob. Mt 25,6). Tak więc związek z męką Chrystusa jest podjęty i kontynuowany: Chrystus zmartwychwstał i powróci.
     Ta sama myśl została później przytoczona, jako powód wybrania innej godziny modlitwy, o której zasadniczo nie wspomina się – modlitwy o pianiu koguta. Wtedy też człowiek powinien wstać z łóżka i medytować o zmartwychwstaniu w dniu ostatecznym.
     Mogliśmy zauważyć raczej dziwną praktykę wspomnianą w związku z modlitwą o północy (i można się jej domyślać, także w przypadku modlitwy o wczesnym ranku) – mycie rąk. Oczywiście powód jest ten sam, co przy lavabo – umycie rąk przed rozpoczęciem czegoś świętego. Ale potem jest mowa o drugim umyciu, jeszcze dziwniejszym niż pierwsze. Jest to czynność symboliczna i to głęboko znacząca: Hipolit poucza swych czytelników, żeby dmuchnęli na ręce i potem przeżegnali się znakiem krzyża, gdyż wilgoć oddechu pochodzi z głębi serca, gdzie od chrztu mieszka Duch Święty. Wystarczy, jeśli dłonią zmoczoną wilgotnym oddechem zrobisz na sobie znak krzyża, a już całe ciało twoje, od stóp do głów, zostanie oczyszczone. Dar Ducha bowiem oraz ofiarowane sercem wierzącym obmycie wodą (chrzcielną) uświęcają raz na zawsze tego, który uwierzył.
     Na podstawie wszystkich tych przykładów jasno widzimy, że to, co zalecano wiernym jako codzienne pobożne praktyki było zdrowym duchowym pokarmem. Nie tylko formuły wypowiadane wargami; nie jedynie modlitwy prośby odzwierciedlające własne osobiste potrzeby i pragnienia; lecz raczej modlitwa medytacyjna, myśli wiary, podstawowe pojęcia religii chrześcijańskiej. To, co tutaj zaproponowano jest uporządkowanym i systematycznym wspominaniem tych spraw, które czynią chrześcijanina chrześcijaninem; jest wspominaniem tego, co pomaga mu prowadzić prawdziwie chrześcijańskie życie. Jak sam Hipolit stwierdza w zamykającym paragrafie: Trzymajcie się tego wiernie i pamiętajcie o tym, wzajemnie się zachęcając i dając przykład katechumenom; jeśli zaś w ten sposób będziecie każdego dnia wspominać Chrystusa, z pewnością unikniecie pokus i zatracenia wiecznego.
     Każdy, kto stale ma w pamięci myśl o Chrystusie, każdy którego serce goreje dzięki pamięci o Jego męce, nigdy nie sprzeniewierzy się swej godności chrześcijanina, naśladowcy Ukrzyżowanego.
     Ten porządek modlitw i układ medytacji nie jest charakterystyczny jedynie dla dzieła Hipolita. Pojawia się w różnych miejscach zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie. Jeśli zdarzają się jakieś zmiany, jeśli da się zauważyć jakieś różnice, wszystkie zmierzają do lepszego porządku i wzbogacenia ich treści. Święty Atanazy (jeśli on jest autorem), w dziele De Virginitate, przedstawia ten sam układ. O trzeciej godzinie – radzi on – módl się, ponieważ o tej porze drzewo krzyża zostało sporządzone; o szóstej, ponieważ Pan Jezus został podniesiony na krzyżu; o dziewiątej, bo o tej godzinie oddał swego ducha. Poddaje także myśl do modlitwy wieczornej: przed położeniem się do łóżka – mówi – przypomnij sobie, jak Pan Jezus zstąpił do królestwa zmarłych. Dla modlitwy o północy sugeruje uprzytomnienie sobie zmartwychwstania naszego Pana. Porządek jaki sugeruje jest ścisłej związany z porządkiem chronologicznym opisów biblijnych i bez wątpienia dlatego właśnie dodaje do szeregu modlitw modlitwę wieczorną. Inni znowu wiążą modlitwę poranną, odmawianą po przebudzeniu, ze zmartwychwstaniem ze śmierci Pana Jezusa. Tak więc sprawiono, że tok myśli skoncentrowanych na dziele odkupieńczym Chrystusa, trwał przez całą dobę.
     Związek godzin z różnymi etapami męki Pana Jezusa nie przeżył późniejszej ewolucji godzin kanonicznych. Jednak do pewnego stopnia pozostał żywy w pobożności ludzi przez całe średniowiecze. Dotyczy to szczególnie licznych książeczek (livres d’heures, libri d’ore) lub godzinek, które stanowiły popularne skrócone formy godzin kanonicznych i zawierały takie nabożeństwa jak dobrze znane Officium parvum B.M.V. (godzinki ku czci Najświętszej Maryi Panny), czy o podobnym charakterze – Officium parvum SS. Trinitatis (godzinki ku czci Przenajświętszej Trójcy) oraz Officium parvum S. Crucis (godzinki ku czci Świętego Krzyża). Te książeczki przeznaczone do użytku wiernych zachowały ślady starych tematów nie tyle w samych modlitwach, co w miniaturach dołączonych dla zilustrowania poszczególnych godzin. I tak, na przykład, przy Prymie znajdziemy obrazek przedstawiający Pana Jezusa sądzonego przez Poncjusza Połata; przy Tercji, naszego Pana przybijanego do krzyża i tak dalej. Nieszpory na ogół ilustrował obrazek przedstawiający zdjęcie ciała Pana Jezusa z krzyża i złożenie go na kolanach Jego błogosławionej Matki – Pieta. Zadziwiające, ale aż do dzisiaj taki obraz w języku niemieckim nazywa się Vesperbild – „obraz-nieszporny”.
     Były również próby skupienia codziennych modlitw na innych wydarzeniach z życia Chrystusa, zwłaszcza na jego wcieleniu i narodzeniu. I tak pod koniec średniowiecza, powstał zwyczaj bicia w dzwony po nabożeństwie wieczornym lub Nieszporach na cześć misterium wcielenia – tak zwany „Ave-dzwon” (Ave-bell) lub Angelus. Związane jest to z poglądem, a później z powszechnym przekonaniem, że zwiastowanie miało miejsce o zmroku. Kiedy później, przerywane bicie w dzwony miało miejsce trzy razy w ciągu dnia, czasami przypisywano mu konkretne tematy związane z misterium Bożego Narodzenia czy Wielkanocy. I tak dopiero w roku 1605 synod w Pradze tłumaczył, że dzwon poranny przypomina o zmartwychwstaniu Pańskim, południowy o męce i śmierci, a wieczorny o Jego wcieleniu. (Jak wszyscy wiemy obecnie tematem wszystkich trzech jest wcielenie, z wyjątkiem okresu wielkanocnego, kiedy wspominamy zmartwychwstanie recytując Regina coeli.) Porządek ustalony przez synod w Pradze i już wdrożony np. w Enchridion jezuity Szymona Verrepaeusa (1580), jest przeciwieństwem porządku chronologicznego, i nie ma się co dziwić, że św. Robert Bellarmin († 1621) próbował to zreformować lub skorygować. W swoim słynnym Katechizmie podał następującą regułę: w porannym dzwonie wspominamy wcielenie, w południowym wspominamy mękę, a w wieczornym zmartwychwstanie. I tak prawie aż do naszych czasów utrzymał się porządek modlitw zachowywanych przez dawnych chrześcijan, wiernych z II i III wieku.
     Na podstawie tego, co dotąd przebadaliśmy, porządek modlitw i nabożeństw opisanych przez Tertuliana i Hipolita jest w znacznym stopniu podobny do tego, co obecnie znamy, jako godziny kanoniczne. Jednak należy zdecydowanie podkreślić, że przeważnie stanowiły one modlitwę osobistą a przestrzeganie godzin było sprawą całkowicie prywatną. Ale, jak zobaczymy, godziny liturgiczne wyrosły z porządku tych modlitw osobistych. Jest to łatwe do zauważenia, gdy chodzi o trzy godziny w ciągu dnia odpowiadające Tercji, Sekście i Nonie. Nawet modlitwa o północy – można by powiedzieć – przetrwała w nokturnach Matutinum, które nadal są recytowane przez niektóre zakony o ścisłej regule (karmelitów, kapucynów) – przynajmniej czasami – głęboką nocą. To w IV wieku ujrzano konwersję „godzin” osobistych w modlitwę liturgiczną, ale nawet wtedy zmiana nie okazała się tym, czego oczekiwano. „Godziny” w większości nie stały się liturgiczną modlitwą wspólnoty (jak zobaczymy, nigdy tym nie były, poza dwoma wyjątkami) lub całego duchowieństwa. Monastycyzm był tym ruchem, który gorliwie podjął i kontynuował starożytną tradycję, aby ją kultywować i udoskonalać. I tak to, co było modlitwą osobistą stało się modlitwą wspólnotową, ale w obrębie wąskich grup wspólnoty religijnej. A ponieważ mnisi stopniowo stali się korporacjami kościelnymi i w każdym klasztorze mieli wyświęconego kapłana, który mógł przewodniczyć modlitwom wspólnoty, jako przedstawiciel Kościoła, godziny modlitw przekształciły się w modlitwę liturgiczną. Były to godziny kanoniczne, które później stały się oficjalnymi modlitwami całego duchowieństwa.
     Jednak z tego ogólnego opisu musimy wyłączyć dwie godziny, te które dziś nazywamy Laudesami i Nieszporami, odpowiadające modlitwie porannej i wieczornej. Nawet obecnie odstają od innych w swej strukturze i tym, że są odprawiane bardziej uroczyście. Ich wyjątkowość i odpowiedni splendor częściowo wiąże się z faktem, że tylko one, spośród wszystkich godzin kanonicznych, są kojarzone z publicznym kultem wczesnych chrześcijańskich wspólnot.
     Pierwszym efektem zmienionych warunków, wprowadzonych przez edykt tolerancyjny Konstantyna, był wzmożony udział w sprawowanym przez duchowieństwo publicznym kulcie. Innym było zwiększenie liczby publicznych nabożeństw. Kiedy tylko Kościół stał się wolny, stało się naturalne, że wierni, przynajmniej w wielkich i mniejszych miastach, powinni gromadzić się częściej niż tylko na niedzielnych Mszach. Ale tylko dwie pory mogły być zajęte przez publiczną, wspólnotową liturgię – godziny poranne, odpowiadające osobistej modlitwie porannej, którą nazywamy Laudes (często nazywano ją Matutinum, Jutrznia) i godziny wieczorne, odpowiadające wieczornej modlitwie osobistej, którą dziś nazywamy Vesperae (często nazywano ją lucernarium, ponieważ zbiegała się z porą zapalania lucerna – lamp).
     Jednak coś, co przypominało te publiczne poranne i wieczorne liturgie znajdujemy nawet przed Konstantynem. Mamy dowód na wspólną poranna liturgię w Rzymie już na początku III wieku. W Tradycji Apostolskiej Hipolita Rzymskiego, czytamy przepisy dotyczące regularnego nauczania ludzi. Diakoni i prezbiterzy, jak już widzieliśmy, mieli rano zgłaszać się do biskupa, nauczać ludzi i modlić się z nimi. Ludzie świeccy z kolei byli upominani, że mają przychodzić do kościoła, jeśli oraz kiedy, takie nauki miały miejsce: Nie należy się ten spóźniać na miejsce, gdzie odbywa się wspólna nauka, jeśli już przybył nauczyciel. [...] starajcie się tedy wszyscy pilnie uczęszczać na zebrania gminy kościelnej, gdyż tam właśnie działanie Ducha Świętego osiąga największe rezultaty.
     Takie nauczanie obowiązkowo zawierało lekcje z Pisma Świętego. Lekcje i modlitwy stanowiły elementy późniejszych godzin kanonicznych.
     To samo źródło jest naszym świadkiem odnośnie wspólnej wieczornej liturgii – przynajmniej w te dni, kiedy odbywała się agape. Agape była posiłkiem wieczornym, kolacją sponsorowaną przez bogatego członka wspólnoty na rzecz wdów i sierot. Przewodniczył im zawsze przedstawiciel duchowieństwa albo biskup osobiście, albo prezbiter lub diakon. Dzieło Hipolita zawiera szczegółowe instrukcje odnoszące się do urządzania takich posiłków. Najpierw rozdzielano błogosławiony chleb (i autor podkreśla, że był to jedynie błogosławiony chleb – eulogia, a nie eucharistia – Ciało Pańskie). Podczas posiłku należało przestrzegać ustalonego porządku: nikt nie mógł odzywać się niepoproszony przez przewodniczącego duchownego. Na koniec mieli iść pospiesznie do domu.
     Jednak zanim rozpoczął się posiłek, odbywało się wieczorne nabożeństwo modlitewne. Ponieważ był to już zmierzch, pierwszym obrzędem było błogosławieństwo światła. Potem śpiewano Psalmy, zazwyczaj tzw. Psalmy allelujatyczne, tak, że zgromadzenie mogło odpowiadać na recytację wersetów Psalmów przez duchownych słowem Alleluja, jako refrenem. (Godne uwagi jest to, że nawet dzisiaj w Nieszporach niedzielnych używa się Psalmy Alleluja: 111(110)–114(113); sugerowanie związku wydaje się czymś więcej niż jedynie domniemaniem). Jednak takie wieczorne celebracje były ograniczane, ponieważ tylko pewne grupy były na nie zapraszane i nie odbywały się one codziennie.
     Te argumenty pochodzące od Hipolita Rzymskiego jasno dowodzą, że Laudesy i Nieszpory, przynajmniej w swojej początkowej postaci, istniały już w III wieku. Były one godzinami liturgicznymi pierwotnego Kościoła.
     Tak więc otrzymujemy raczej pełny obraz życia religijnego dawnych chrześcijan; życia ukształtowanego nie tylko przez udział w świętych misteriach, lecz również przez modlitwę liturgiczną i kolektywną, a także przez modlitwę o charakterze bardziej intymnym i domowym. Nic dziwnego, że w latach sporadycznych, lecz jednak nigdy nieustających prześladowań, herosi nie wymarli. W miejscach publicznych i w domach, wspólnie i prywatnie, chrześcijanie tego okresu – jak chrześcijanie zawsze i wszędzie – szli za radą Mistrza: Czuwajcie i módlcie się.
Czytelnia: