Świadomość duchowej walki

     Wydaje się, że absolutnie podstawową sprawą jest samo uświadomienie sobie istnienia tej wewnętrznej walki. Mnisi rozpoznali, że toczy się ona zasadniczo w naszym wnętrzu, a wyraża się pojawiającymi się w nas logismoi. Brak świadomości istnienia złych dynamizmów w naszym sercu powoduje, że żyjemy w złudzeniu, mając pozorne poczucie wolności. Ponadto beztrosko mniemamy, iż jesteśmy dostatecznie mądrzy sami dla siebie i najlepiej wiemy, co nam naprawdę potrzeba. Taką fałszywą świadomość można stosunkowo łatwo zweryfikować, podejmując jakiś rodzaj zobowiązania, poddając się pod rygor prawa lub ascezy. Omówione w poprzednim rozdziale namiętne myśli naprawdę ujawniają się dopiero w obliczu doświadczanego braku lub zagrożenia.
     Dobrze ilustruje to wspomniana scena z tak zwanym „bogatym młodzieńcem” (zob. Mk 10,17–22), który pewnie mniemał, że jest gotów zrobić wszystko, aby pójść drogą zbawienia. Postawienie warunku wyzbycia się wszystkiego, co posiadał, pokazało, że jest ogarnięty w istocie przez demona chciwości, jak go nazywa Ewagriusz z Pontu. Nie oznacza to, że był chciwcem. Być może był człowiekiem szla­chet­nym, wspierającym innych, dającym jałmużnę, ale nie był wolny od lęku przed utratą wszystkiego, lęku o niepewną przyszłość, o brak zabezpieczenia i opieki na starość.
     Namiętne myśli, o jakich mówi Ewagriusz z Pontu, nie są prymitywnymi pożądaniami, przynajmniej w swoim pierwszym podstawowym wymiarze. Ostatecznie prowadzą one do grzechów moralnych, ale na początku nie kuszą nas do grzechu wprost. Pokusa przemiany kamienia w chleb, jakiej doświadczył Pan Jezus na pustyni, nie była pokusą do czegoś samego w sobie złego. Jej zło polegało na skoncentrowaniu się wokół swoich naturalnych potrzeb w czasie poświęconym na post i modlitwę skierowaną do Boga. Z tej racji odkrycie owych logismoi bywa trudne szczególnie, gdy w naszym życiu religijnym koncentrujemy się zasadniczo na tym, co moralnie dopuszczalne lub zabronione. Otóż przemiana kamienia w chleb nie jest moralnie zła, więc zasadniczo, gdyby Pan Jezus tego dokonał, nie zrobiłby nic złego, według naszych zwykłych ocen. Przecież w Kanie przemienił wodę w wino, czyli zrobił coś bardzo podobnego. Natomiast On doskonale wyczuwał subtelność duchowej walki, która toczy się w sercu na poziomie myśli i uczuć, lęków i pragnień. Pamiętamy, że w Biblii człowiek myśli sercem, a nie tak jak to dzisiaj przyjmujemy mózgiem. Myślenie na poziomie serca obejmuje zatem nie tylko sam rozum, ale też uczucia i wolę w ich jedności z rozumem. Myślenie sercem jest myśleniem egzystencjalnym, a nie jedynie intelektualnym.
     Sprawa odkrycia rządzących nami namiętnych myśli jest dzisiaj niezmiernie ważna, gdyż przynajmniej w Europie żyjemy chyba w czasach „letnich chrześcijan”, którzy są nimi opanowani, nic właściwie o tym nie wiedząc. Dzisiejszy kryzys chrześcijaństwa jest, wydaje się, zasadniczo spowodowany ową fundamentalną nieświadomością. Stąd bardzo ważne jest podjęcie refleksji nad własnym doświadczeniem i odkrycie dla siebie samego odwiecznej prawdy o duchowej walce, która ostatecznie rozstrzyga o naszym być albo nie być w perspektywie wiecznej.
     Pisaliśmy już wcześniej, że w Liście św. Pawła do Rzymian odnajdujemy najpełniejszą refleksję na temat tajemnicy nieprawości mieszkającej w nas (zob. s. 40). Zaskakująca dla nas jest zawarta tam myśl, że grzech czerpie podnietę z Prawa, a gdy brak Prawa, grzech jest w stanie śmierci (Rz 7,8)
     Jeżeli w tym kontekście odczytamy rajską historię, rozumiemy, dlaczego Bóg dał człowiekowi przykazanie: Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz (Rdz 2,16n).
     Okazuje się, że nie najważniejsza jest treść samego nakazu lub zakazu, ale on sam, bo jedynie wówczas, gdy istnieje prawo, pojawia się weryfikacja naszej wierności wobec tego, kto to prawo nam przekazał. Bez prawa, nakazu lub zakazu, nie byłoby możliwości poznania istniejącej w nas fatalnej siły nieprawości. Święty Paweł napisał w Liście do Galatów, że Prawo było dla nas wychowawcą: Tym sposobem Prawo stało się dla nas wychowawcą, który miał prowadzić ku Chrystusowi, abyśmy z wiary uzyskali usprawiedliwienie. Gdy jednak wiara nadeszła, już nie jesteśmy poddani wychowawcy Wszyscy bowiem dzięki tej wierze jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie (Ga 3,24–26).
     Wydaje się, że Prawo jest dla nas wychowawcą nie tylko w tym sensie, że mówi nam, co jest dobre, a co złe, lecz także w tym sensie, że odsłoniło przed nami tajemnicę naszej nieprawości, z której sami nie jesteśmy w stanie wyjść o własnych siłach. Paweł pisze na zakończenie siódmego rozdziału Listu do Rzymian: Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! (Rz 7,24).
     Ostatecznym wybawieniem od tej fatalnej siły nie jest żadna przez nas wypracowana cnota, żadna doskonałość samodzielnie osiągnięta, czy jakiś podjęty określony czyn, ale Chrystus w Jego miłości do nas, gdy z wiarą w pokorze serca przyjmujemy darmo dawane nam życie. Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił (Ef 2,8n).
     Właściwie nauka Ewagriusza z Pontu o ośmiu duchach zła jest częścią refleksji nad ową tajemnicą nieprawości działającej w nas. Ponieważ walka rozgrywa się w nas samych, jest ona o wiele trudniejsza, niż walka z zewnętrznym wrogiem. Przede wszystkim dlatego, że łatwo możemy ulec złudzeniu i nie dostrzec samego problemu. Natomiast drugą ważną trudnością jest fakt, że od siebie nie możemy uciec. Gdziekolwiek byśmy byli, zawsze siebie przeżywamy i to, co się w nas dzieje, jest stale w nas obecne. Mnisi mówili, że duchy są niezmordowane, gdyż się nie męczą. Żaden człowiek nie może być tak uparty w walce jak złe duchy. To odpowiada prawdzie, że od siebie nigdzie i nigdy nie możemy uciec.
     Ponadto ich taktyka jest niezmiernie przebiegła. To od strony subiektywnej odpowiada prawdzie, że jesteśmy mistrzami samooszukiwania się. Potrafimy wszystko w sobie usprawiedliwić i tak zinterpretować, żeby było zgodne z naszymi pragnieniami. Z tej racji Ojcowie Pustyni ostrzegali przed ufaniem sobie. Doroteusz z Gazy mówi to jednoznacznie: „Nic gorszego i nic zgubniejszego, niż sobie zaufać”.
     Dwie cechy „przeciwnika”: fakt, że się nie męczy oraz że jest niezmiernie przebiegły, wymagają od nas czujności i wytrwałości. Jeżeli spojrzymy na teksty Nowego Testamentu od strony zaleceń odnośnie do naszej postawy, to właśnie te cnoty są najczęściej wymieniane przez Pana Jezusa i apostołów. Musimy mieć bardzo mocne przekonanie, że póki żyjemy, będziemy musieli się nieustannie zmagać w duchowej walce. Ojcowie Pustyni mówili, że pokus spodziewać się należy aż do ostatniego oddechu. W życiu duchowym nie ma żadnego odpoczynku, żadnego doznawania błogiego stanu spoczynku. Ewagriusz podaje za swoim mistrzem Makarym Egipcjaninem zasadę:Trzeba, aby mnich ciągle trwał w gotowości, tak jakby musiał umrzeć jutro, a z kolei by tak używał swego ciała, jakby musiał żyć z nim jeszcze przez wiele lat. Taka postawa z jednej strony niweczy myśl acedii i sprawia, że mnich jest bardziej gorliwy. Z drugiej zaś zachowuje jego ciało w dobrym zdrowiu i utrzymuje ciągle jednakową wstrzemięźliwość (Pr 29).
     Zasadniczym narzędziem walki z namiętnościami, a szczególnie z acedią jest wytrwałość. Jest ona o wiele ważniejsza niż poszczególne akty i wyrzeczenia. Ewagriusz nie zachęca nikogo do nadzwyczajnej ascezy, a nawet widzi w niej zagrożenie przez demona próżnej chwały. Natomiast uważa, że należy się trzymać bezwzględnie przyjętych postanowień, które z tej racji powinny być wybrane racjonalnie. Wytrwałość jest zagładą acedii, wykorzenieniem złych myśli, stale pamięta o śmierci. Jest ćwiczeniem się w niesieniu krzyża, bojaźnią [Bożą] tak mocno osadzoną niczym wbity gwóźdź, złotem wystawionym do uderzenia, uwolnieniem z ucisku prawa, księgą dziękczynień, pancerzem wyciszenia, orężem trudów; zaangażowaniem w dzieła szlachetne, potwierdzeniem cnót (De vitiis 4).
     Wytrwałość jest wysiłkiem niesienia swojego krzyża. Walka z acedią to walka z lękiem przed śmiercią. Jest to zgodnie z tym, co tak często powtarza Pan Jezus w Ewangelii:Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je (Mk 8,34n).
     Ta walka z lękiem o życie, jeżeli zostanie wygrana, przynosi uciszenie i daje pełnię radości. Jest to mała apateja, czyli pełna pokoju beznamiętność. Ewagriusz pisze: Żaden inny demon nie podąża za demonem acedii. Tak więc po wygranej walce ogarnia duszę uspokojenie i niewysłowiona radość (Pr 12).
     Trzeba jednak powiedzieć jeszcze więcej: walka ze swoimi namiętnościami jest konieczna, aby stać się w pełni uczniem Chrystusa. Mówili o tym Ojcowie Pustyni przed Ewagriuszem. Już św. Antoni mówił:Nikt nie może wejść do Królestwa Niebieskiego nie wypróbowany. Zabierz pokusy – rzecze – a nikt nie będzie zbawiony (1 Apo 5 (5)).
     Z tej prawdy także należy sobie zdawać sprawę. Nie można dojść do pełnej prawdy o sobie i rzetelnym dobru bez stoczenia duchowej walki, walki „ze złem czającym się w ciele i w myślach” (RegBen 1,5).
Czytelnia: