W dniu świąt...
W Święta Bożego Narodzenia można mówić i o uśmiechu, i o łzach.
Uśmiechamy się do Świętego Mikołaja, którego chciano zastąpić Dziadkiem Mrozem, ale się nie udało. Uśmiechamy się do pierwszej gwiazdy na niebie, chociaż tyle gwiazd i można się pomylić, która pierwsza, która ostatnia. Uśmiechamy się do choinki, nie tylko tej wysokiej do sufitu, ale i tej malutkiej. Uśmiechamy się do trzech mędrców po kolei, do każdego inaczej. Do tego, który przyniósł złoto – najczulej, do tego, który przyniósł kadzidło – średnio na jeża, do tego, który przyniósł mirrę – półgębkiem, bo mirra przypomina gorzkie lekarstwo. Uśmiechamy się do Pana Jezusa, który nie miał nawet M-1 i był bez dachu nad głową. Ciekawe, że wszyscy w stajence betlejemskiej są bez centralnego ogrzewania, firanek w oknie, a są pogodni.
Jakie to wzruszające, że święta Bożego Narodzenia nawet w najgorszych czasach wojennych i okupacyjnych wnosiły zawsze spokój i radość, budziły nadzieję. Są łaską Bożą dla ludzi wierzących i niewierzących.
Są także świąteczne łzy. Zacznijmy od tych najmniejszych: barszcz czerwony wykipiał i zalał kuchenkę, ciasto drożdżowe nie wyrosło, uszka się polepiły.
Są i większe łzy. Niech się przypomną łzy przy opłatku, nawet przy tym, który przyniósł listonosz ze zmarzniętej skrzynki pocztowej. Ile jest łez przy dzieleniu się opłatkiem. Płacze mąż i przeprasza żonę, bo nie zawsze był na medal. Płacze ciotka ze wzruszenia, bo ją zaproszono pomimo wszystko.
Są łzy przy kolędach, starych i nigdy nie starzejących się, które przypominają dom rodzinny sprzed wojny.
Uśmiechnięte i zapłakane mogą być życzenia. Uśmiechnięte, bo cioci, która jęczy na staw biodrowy, życzą stu lat zdrowia, wujkowi, od którego żona uciekła, życzą wszystkiego najlepszego.
Czy są życzenia zapłakane? Są. Te, które wzruszają do łez. Życzenia, które przysięgają miłość dłużej niż na zawsze.
Sami sobie mamy życzyć, abyśmy świąt nie przeżuwali, ale przeżywali.
Uśmiechamy się do Świętego Mikołaja, którego chciano zastąpić Dziadkiem Mrozem, ale się nie udało. Uśmiechamy się do pierwszej gwiazdy na niebie, chociaż tyle gwiazd i można się pomylić, która pierwsza, która ostatnia. Uśmiechamy się do choinki, nie tylko tej wysokiej do sufitu, ale i tej malutkiej. Uśmiechamy się do trzech mędrców po kolei, do każdego inaczej. Do tego, który przyniósł złoto – najczulej, do tego, który przyniósł kadzidło – średnio na jeża, do tego, który przyniósł mirrę – półgębkiem, bo mirra przypomina gorzkie lekarstwo. Uśmiechamy się do Pana Jezusa, który nie miał nawet M-1 i był bez dachu nad głową. Ciekawe, że wszyscy w stajence betlejemskiej są bez centralnego ogrzewania, firanek w oknie, a są pogodni.
Jakie to wzruszające, że święta Bożego Narodzenia nawet w najgorszych czasach wojennych i okupacyjnych wnosiły zawsze spokój i radość, budziły nadzieję. Są łaską Bożą dla ludzi wierzących i niewierzących.
Są także świąteczne łzy. Zacznijmy od tych najmniejszych: barszcz czerwony wykipiał i zalał kuchenkę, ciasto drożdżowe nie wyrosło, uszka się polepiły.
Są i większe łzy. Niech się przypomną łzy przy opłatku, nawet przy tym, który przyniósł listonosz ze zmarzniętej skrzynki pocztowej. Ile jest łez przy dzieleniu się opłatkiem. Płacze mąż i przeprasza żonę, bo nie zawsze był na medal. Płacze ciotka ze wzruszenia, bo ją zaproszono pomimo wszystko.
Są łzy przy kolędach, starych i nigdy nie starzejących się, które przypominają dom rodzinny sprzed wojny.
Uśmiechnięte i zapłakane mogą być życzenia. Uśmiechnięte, bo cioci, która jęczy na staw biodrowy, życzą stu lat zdrowia, wujkowi, od którego żona uciekła, życzą wszystkiego najlepszego.
Czy są życzenia zapłakane? Są. Te, które wzruszają do łez. Życzenia, które przysięgają miłość dłużej niż na zawsze.
Sami sobie mamy życzyć, abyśmy świąt nie przeżuwali, ale przeżywali.
Ksiądz Jan Twardowski:
Rozważania i opowiadania: