Łaska cierpienia
Dlaczego ja?
Siostra Angelica, założycielka katolickiej stacji telewizyjnej w USA, znalazła się na skraju katastrofy finansowej. Na głowie miała wierzycieli. Grozili, że doprowadzą do zamknięcia stacji. Była atakowana ze wszystkich stron, nawet przez tych, których uważała za przyjaciół. Miała wszystkiego serdecznie dosyć. Któregoś poranka zagniewana wpadła do kaplicy, spojrzała na Najświętszy Sakrament i powiedziała: „Panie, dosyć już wycierpiałam i więcej już nie dam rady. Dlaczego ja, Panie?”. W kaplicy panowała cisza. Po chwili łagodny głos odpowiedział: „Cóż, Angelico… A dlaczego Ja?”. Po tych słowach, jak sama pisze, s. Angelica poczuła się jak „najnędzniejszy robak”. Upadła na kolana i prosiła: „Panie, proszę, wymaż tę taśmę. Już dobrze. Nie chciałam Cię obrazić. Jeśli chcesz, żebyśmy dalej budowały tę stację, zajmiemy się tym nieszczęsnym bałaganem”.
Patrzmy na Jezusa. Jego skarga: „Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił?” to skarga dziecka, które znalazło się w ciężkim, dramatycznym położeniu. Jest samo, boi się, woła, prosi o pomoc. Wcześniej w Ogrójcu przeżywa wewnętrzną walkę. „Ojcze, oddal ode Mnie ten kielich”, tzn. cierpienie, mękę, śmierć. Podczas Wieczerzy powie: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane. Krew za was wylana”. Jezus więc już wcześniej wyraził zgodę na Wielki Piątek.
Z miłości do Boga
Jezus miał głęboką, mocną, żywą relację z Ojcem na co dzień. To, co na Niego spadało jako cierpienie, przyjmował nie jako coś zewnętrznego, bezsensownego, ale coś, co pochodzi od kogoś kochającego. Dlatego z wielkim zaufaniem skoczył w ogień śmierci, cierpienia. Ojciec nie uwolnił Go od cierpienia, ale doświadczył Go przez cierpienie. Bóg nie filozofuje na temat cierpienia. Jezus, cierpiąc, umierając, wziął zło, grzech, cierpienie na siebie. Rozświetlił je od wewnątrz, nadał sens temu, co wydaje się absurdalne, niepotrzebne. Odtąd cierpienie nie jest przekleństwem, ale miłością, która przemienia świat, zbawia. Do takiego przeżywania tego, co trudne, co boli, co wyciska łzy, zaprasza nas nasz Przyjaciel. Pyta: czy chcesz Mnie naśladować?
Nasza łza może spaść pod krzyż albo w błoto. Pod krzyżem Jezusa spotkamy Jego Matkę, Jana, kilka kobiet. To najwierniejsi. Są z Umierającym. Maryja nie rozpacza, nie rwie włosów z głowy, ale stoi mężnie, odważnie. Współcierpi z Synem. Pokazuje, jak Go kocha, jak Mu wierzy, jak Mu ufa. Przecież Syn mógł uwolnić Matkę od cierpienia – cierpienie jest skutkiem grzechu, a Ona nie popełniła żadnego grzechu. A jednak tego nie zrobił. To wszystko „rozumie się” tylko przez posłuszeństwo z miłości do Boga. Nasz Mistrz uczył, że wszystko poznaje się nie po słowach, ale po skutkach. Warto zaufać Ojcu jak On. To, co wydawało się klęską, niepotrzebnym cierpieniem, okazało się znakiem miłości. W cierpieniu, tak jak On, możemy powiedzieć Bogu i bliźnim „kocham”. Walczymy z cierpieniem, robimy, co tylko w ludzkiej mocy. Bóg nie zdejmuje z nas cierpienia, ale wzmacnia nasze plecy. Prośmy o moc Bożą, by cierpienie nie poszło na marne. Jesteśmy uczniami Jezusa, dziećmi Jego Matki? Nie opuszczą nas.
Iść za Jezusem
Jedenastoletni chłopiec, którego często bolała głowa, zapytał, czy Jezus nie chce, żeby poczuł się lepiej. Mama odpowiedziała, że Jezus nie pragnie, byśmy cierpieli bez potrzeby. Podała synkowi lekarstwo, mówiąc: „Jeśli nie przestanie boleć, pomyśl o Jezusie. Powiedz wtedy: Panie Jezu, boli mnie, nie wiem, dlaczego tak jest, ale wiem, że Ty też bardzo cierpiałeś. Wiem, że teraz jesteś przy mnie, blisko. Daję Ci moje cierpienie. Kocham Cię”. Św. Jana Bożego w Grenadzie, dokąd posłał go sam Jezus, uznano za wariata. Trafił do przytułku dla umysłowo chorych i stał się ich wielkim przyjacielem. Św. Teresa z Lisieux, czyli Mała Tereska, ma w rękach krzyż – znak cierpienia – oraz wiązankę róż – znak miłości, która dojrzewa w cierpieniu. Ta mała dziewczynka, która bardzo cierpiała, kiedy inni jej współczuli, odpowiadała: „Wszystko dla ukochanego Jezusa”.