Matka świętego Piotra
Pewnego ranka, piętnaście ledwie dni po przybyciu Piotra do raju zdarzyło się, że jeden z aniołów stanął przed tronem naszego Pana, skłonił się siedem razy, a potem rzekł:
- Świętemu Piotrowi musiało przydarzyć się coś bardzo złego Nie chce jeść ani pić, oczy ma zaczerwienione, gdyż nie może zasnąć.
Nasz Pan natychmiast zerwał się z tronu i wyruszył na poszukiwanie Piotra. Znalazł go bardzo daleko, w najodleglejszym zakątku raju, Przycupniętego, jakby ze zmęczenia nie mógł utrzymać się na nogach. Szaty miał podarte, a głowę okrytą prochem. Widząc go w takim stanie, Pan usiadł przy nim.
- Co ci się stało. Piotrze?
Ale święty Piotr był tak zbolały, że nie zdobył się nawet na odpowiedź.
- Nuże, rzeknijże, cóż to tak cię zasmuciło? - zapytał jeszcze Pan.
Wtenczas Piotr zerwał sobie z głowy złoty wieniec i rzucił pod nogi Jezusowi, jakby chciał dać do zrozumienia, że już nie chce uczestniczyć w splendorze królestwa Bożego. Lecz Jezus zrozumiał, że święty Piotr zbyt jest strapiony, wiedział, co czyni, więc wcale się nie rozgniewał.
- Musisz powiedzieć mi, co cię tak dręczy - powiedział mu z najgłębszą tkliwością w głosie.
Święty Piotr skoczył na równe nogi.
- Muszę stąd odejść - wykrzyknął. - Nie mogę zostać i dnia dłużej w raju.
Pan próbował go uspokoić, jak czynił zawsze, kiedy św. Piotr był rozjątrzony.
- Nie zabronię ci odejść, najpierw przecież winieneś rzec mi, co cię tak trapi.
- Miałem starą matkę i dwa dni temu zmarła.
- Wreszcie znam powód twojego zmartwienia! Cierpisz, gdyż twoja matka nie znalazła się w raju?
- No właśnie - odparł przepełniony goryczą święty Piotr i zaczął płakać i lamentować. - Zdawało mi się, żem zasłużył, by spędzała ze mną wieczność.
Kiedy nasz Pan poznał przyczynę bólu apostoła, strapił i bardzo, wiedział bowiem, że matka świętego Piotra nie jest godna na raju. W ciągu swego życia myślała tylko o gromadzeniu pieniędzy dla siebie, biednym zaś, którzy stukali do jej drzwi, nie dała nigdy ani pieniążka, ani kromki chleba.
- Skąd masz pewność. Piotrze, że twoja matka czułaby szczęśliwa z nami?
- Któż może nie czuć się szczęśliwy w raju? - odparł Piotr
- Kto nie raduje się radością innych, nie może być szczęt wy w raju - rzekł Pan.
- Są więc inni, którzy nie zasługują, by przebywać tutaj - oznajmił uczeń, a Jezus pojął, że ma na myśli siebie i poczuł się zasmucony, gdyż doprawdy święty Piotr sam nie wiedział, co mówi. Przez chwilę trwał w milczeniu, czekając, by uczeń się skruszył i zdał sobie sprawę z tego, że jego matka nie może znaleźć się w raju, lecz czekał daremnie. Wówczas wezwał anioła, rozkazał mu zstąpić do piekła i sprowadzić do raju matkę święte go Piotra.
.- Pozwól, bym widział, jak będzie ją tu prowadził - rzekł święty Piotr.
Pan nasz ujął go za dłoń, zaprowadził na skalę, która sterczała stromo nad niezgłębioną otchłanią i pokazał, że wystarczy wychylić się odrobinę za krawędź, by zobaczyć piekło.
W pierwszej chwili święty Piotr nie mógł dostrzec nic. Zdawało mu się, że patrzy w mrok. Była to przepaść bez dna, mroczna i czarna. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł, był anioł, który opuszczał się nieustraszenie w tę ciemność, z otwartymi skrzydłami, by nie opadać zbyt szybko.
Potem, kiedy wzrok mu przywykł, zaczął rozróżniać jakieś cienie. Zdał sobie wówczas sprawę z tego, że raj położony jest na szczycie góry i wznosi się nad niezmierną otchłanią, gdzie zamieszkują potępieni. Widział, jak anioł ciągle nie docierał do dna, chociaż był coraz niżej. Świętego Piotra przeraziła ta niekończąca się wyprawa.
- Żeby tylko zdołał wzbić się aż tutaj z moją matką! Zbawiciel patrzył na niego wielkimi, smutnymi oczami.
- Nie masz takiego brzemienia, którego by mój anioł nie dźwignął - rzekł.
Do gardzieli, która zagłębiała się w straszliwy mrok, nie docierało żadne światło, lecz anioł wniósł tam teraz odrobinę jasności.
Piotr zdołał dojrzeć nieskończoną pustynię pełną ostrych skal, a pośród stromych iglic stawy martwej wody. Ani źdźbła trawy, ani roślinki, najmniejszego śladu życia. Do wierzchołków tych ostrych kamieni przywarły dusze potępionych. Czepiały się skał w nadziei, że wymkną się z otchłani, lecz nie znajdując żadnego ratunku trwały jak skamieniałe z przerażenia.
Niektóre siedziały lub leżały z ramionami i oczami wzniesionymi ku górze w niewysłowionym i nękającym pragnieniu pięcia się. Inne zakrywały dłońmi twarze, by nie widzieć dokoła całego smutku i przerażenia. Jeszcze inne stały zanurzone w tych sadzawkach z martwą wodą, nie próbując nawet się z nich wydostać.
Lecz rzeczą najstraszliwszą była nieskończona liczba tych dusz. Zdawało się, że całe dno piekielnej otchłani składa się z ciał i głów. Świętego Piotra ogarnęła niecierpliwość.
- Zobaczysz, że jej nie znajdzie - mówił do Pana. Jezus ciągle patrzył na niego swoimi wielkimi, smutnymi oczami. Wiedział, że Jego uczeń nie ma najmniejszego powodu, żeby się niepokoić o wynik wyprawy anioła. A jednak świętemu łotrowi wydawało się, że niebiański wysłannik nie zdoła znaleźć Jego matki pośród niezmierzonego kłębowiska potępionych.
W tym czasie anioł rozpostarł skrzydła i unosił się nad otchłanią, szukając Piętrowej matki. Oto dostrzegł go któryś z potępionych. Zerwał się na równe nogi.
- Zabierz mnie, zabierz mnie ze sobą!
I nagle zbudziło się życie. Miliony milionów dusz marniejących w piekle powstało, wznosząc ramiona i wzywając anioła, by zabrał je do raju błogosławionych. Ich krzyki dotarły aż do naszego Pana i do świętego Piotra, któremu serce drżało z trwogi.
Anioł unosił się z rozpostartymi skrzydłami nad potępionymi, by wypatrzeć tę, której szukał, ale rzuciły się do niego wszystkie dusze, jakby wciągał je wir. W końcu Boski posłaniec dostrzegł tę, którą miał zabrać. Złożył skrzydła i przeciął powietrze niby strzała. Święty Piotr wykrzyknął z radości, widząc, jak otacza ramieniem i unosi jego matkę.
- Bądź błogosławiony ty, który przynosisz mi matkę! Nasz Pan objął go prawie jakby chciał go napomnieć, by zbytnio nie oddawał się radości. Ale święty Piotr rozpłakał się ze szczęścia. Jego matka była zbawiona i myślał, że teraz nic już nie zdoła go z nią rozłączyć. A ta radość wzrosła ponad wszelką miarę, kiedy zobaczył, że kilkoro spośród potępionych, choć anioł mknął prędko, było szybszych niż wybrana i pragnąc wznieść się do raju chwyciło się tej, która zmierzała ku zbawieniu.
Wielka ilość dusz przywarła teraz do starej kobiety. Syn myślał:
- Jakiż to dla niej zaszczyt, że oto wybawia tylu nieszczęśliwych od potępienia!
Anioł nie uczynił nic, by ich odepchnąć. Nie wydawało sięby to brzemię mu ciążyło, wzbijał się, poruszając skrzydłami, jakby niósł do nieba ptaszynę.
Ale nagle święty Piotr zobaczył, że jego matka zaczyna odpychać dusze, które się jej czepiały. Kopiąc i gryząc spychała je z powrotem do piekła. Święty Piotr słyszał modlitwy, błagalne głosy, ale starucha nie mogła znieść, by inni zostali zbawieni. Odrywała od siebie jedną po drugiej te zbolałe dusze, które spadały na powrót W otchłań, podczas gdy mroczna gardziel rozbrzmiewała rozpaczliwymi okrzykami i przekleństwami.
Wtedy święty Piotr krzyknął do matki, błagał ją, by ulitowała się nad duszami nieszczęśliwymi i spragnionymi, ale ona zdawała się nie słyszeć i dalej je od siebie odganiała.
Święty Piotr dostrzegł wówczas, że anioł wzbija się wolniej i z większym trudem, choć przecież winno ubywać mu brzemienia, i ogarnęła go tak wielka zgryzota, iż nie mógł się już powstrzymać i padł na kolana. Jeszcze tylko jedna dusza była uczepione staruchy, młodziutka niewiasta, która błagała i zaklinała, by ona także mogła dostać się do raju. Anioł prawie już dotarł do skraju skały i święty Piotr mógł wyciągnąwszy ramię pochwycić swoją matkę.
Zdawało mu się, że anioł jednym uderzeniem skrzydeł wzbije się do wierzchołka, ale nagle przestał poruszać skrzydłami, a jego oblicze pociemniało niby noc. Starucha robiła, co mogła, by odepchnąć dziewczynę, która się jej uczepiła. Rozwierała palce biedaczki zaciśnięte na jej szyi i pchając, i drapiąc, zdołała oderwać nieszczęsną i rzucić w otchłań.
Kiedy dziewczyna spadła, anioł stracił wysokość i wydawało się, że już nie może utrzymać swego brzemienia ni rozpostrzeć skrzydeł. Patrzył na staruchę głęboko zasmuconymi oczami. Jego ramię otworzyło się mimowolnie, jakby teraz, kiedy została mu tylko ta kobieta, dźwigał ciężar zbyt wielki, i wypuścił ją.
Potem uderzywszy mocno skrzydłami wzbił się i dotarł do raju. Święty Piotr nawet nie drgnął. Klęczał łkając. Pan stał przy nim, nie odzywając się ani słowem.
- Święty Piotrze - powiedział po jakimś czasie - nigdy bym nie uwierzył, że możesz aż tak płakać w raju.
Wówczas apostoł Boga podniósł głowę i odparł:
- Cóż to za raj, skoro nadal dochodzą mych uszu lamenty najbliższych i czuję cierpienie bliźniego?
Twarz Pana pociemniała, tak że malowało się na niej ogromne zasmucenie, i rzekł Pan:
- Czyżbyś chciał dać wszystkim raj najczystszej i najwyższej szczęśliwości? Czyż nie pojmujesz, że po to właśnie zstąpiłem między ludzi i nauczałem ich, by miłowali bliźnich jak siebie samych? Lecz póki nie będą do tego zdolni, ani w niebie, ani na ziemi nie znajdzie się miejsce, gdzie nie dosięgłyby ich troski i cierpienia.
- Świętemu Piotrowi musiało przydarzyć się coś bardzo złego Nie chce jeść ani pić, oczy ma zaczerwienione, gdyż nie może zasnąć.
Nasz Pan natychmiast zerwał się z tronu i wyruszył na poszukiwanie Piotra. Znalazł go bardzo daleko, w najodleglejszym zakątku raju, Przycupniętego, jakby ze zmęczenia nie mógł utrzymać się na nogach. Szaty miał podarte, a głowę okrytą prochem. Widząc go w takim stanie, Pan usiadł przy nim.
- Co ci się stało. Piotrze?
Ale święty Piotr był tak zbolały, że nie zdobył się nawet na odpowiedź.
- Nuże, rzeknijże, cóż to tak cię zasmuciło? - zapytał jeszcze Pan.
Wtenczas Piotr zerwał sobie z głowy złoty wieniec i rzucił pod nogi Jezusowi, jakby chciał dać do zrozumienia, że już nie chce uczestniczyć w splendorze królestwa Bożego. Lecz Jezus zrozumiał, że święty Piotr zbyt jest strapiony, wiedział, co czyni, więc wcale się nie rozgniewał.
- Musisz powiedzieć mi, co cię tak dręczy - powiedział mu z najgłębszą tkliwością w głosie.
Święty Piotr skoczył na równe nogi.
- Muszę stąd odejść - wykrzyknął. - Nie mogę zostać i dnia dłużej w raju.
Pan próbował go uspokoić, jak czynił zawsze, kiedy św. Piotr był rozjątrzony.
- Nie zabronię ci odejść, najpierw przecież winieneś rzec mi, co cię tak trapi.
- Miałem starą matkę i dwa dni temu zmarła.
- Wreszcie znam powód twojego zmartwienia! Cierpisz, gdyż twoja matka nie znalazła się w raju?
- No właśnie - odparł przepełniony goryczą święty Piotr i zaczął płakać i lamentować. - Zdawało mi się, żem zasłużył, by spędzała ze mną wieczność.
Kiedy nasz Pan poznał przyczynę bólu apostoła, strapił i bardzo, wiedział bowiem, że matka świętego Piotra nie jest godna na raju. W ciągu swego życia myślała tylko o gromadzeniu pieniędzy dla siebie, biednym zaś, którzy stukali do jej drzwi, nie dała nigdy ani pieniążka, ani kromki chleba.
- Skąd masz pewność. Piotrze, że twoja matka czułaby szczęśliwa z nami?
- Któż może nie czuć się szczęśliwy w raju? - odparł Piotr
- Kto nie raduje się radością innych, nie może być szczęt wy w raju - rzekł Pan.
- Są więc inni, którzy nie zasługują, by przebywać tutaj - oznajmił uczeń, a Jezus pojął, że ma na myśli siebie i poczuł się zasmucony, gdyż doprawdy święty Piotr sam nie wiedział, co mówi. Przez chwilę trwał w milczeniu, czekając, by uczeń się skruszył i zdał sobie sprawę z tego, że jego matka nie może znaleźć się w raju, lecz czekał daremnie. Wówczas wezwał anioła, rozkazał mu zstąpić do piekła i sprowadzić do raju matkę święte go Piotra.
.- Pozwól, bym widział, jak będzie ją tu prowadził - rzekł święty Piotr.
Pan nasz ujął go za dłoń, zaprowadził na skalę, która sterczała stromo nad niezgłębioną otchłanią i pokazał, że wystarczy wychylić się odrobinę za krawędź, by zobaczyć piekło.
W pierwszej chwili święty Piotr nie mógł dostrzec nic. Zdawało mu się, że patrzy w mrok. Była to przepaść bez dna, mroczna i czarna. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł, był anioł, który opuszczał się nieustraszenie w tę ciemność, z otwartymi skrzydłami, by nie opadać zbyt szybko.
Potem, kiedy wzrok mu przywykł, zaczął rozróżniać jakieś cienie. Zdał sobie wówczas sprawę z tego, że raj położony jest na szczycie góry i wznosi się nad niezmierną otchłanią, gdzie zamieszkują potępieni. Widział, jak anioł ciągle nie docierał do dna, chociaż był coraz niżej. Świętego Piotra przeraziła ta niekończąca się wyprawa.
- Żeby tylko zdołał wzbić się aż tutaj z moją matką! Zbawiciel patrzył na niego wielkimi, smutnymi oczami.
- Nie masz takiego brzemienia, którego by mój anioł nie dźwignął - rzekł.
Do gardzieli, która zagłębiała się w straszliwy mrok, nie docierało żadne światło, lecz anioł wniósł tam teraz odrobinę jasności.
Piotr zdołał dojrzeć nieskończoną pustynię pełną ostrych skal, a pośród stromych iglic stawy martwej wody. Ani źdźbła trawy, ani roślinki, najmniejszego śladu życia. Do wierzchołków tych ostrych kamieni przywarły dusze potępionych. Czepiały się skał w nadziei, że wymkną się z otchłani, lecz nie znajdując żadnego ratunku trwały jak skamieniałe z przerażenia.
Niektóre siedziały lub leżały z ramionami i oczami wzniesionymi ku górze w niewysłowionym i nękającym pragnieniu pięcia się. Inne zakrywały dłońmi twarze, by nie widzieć dokoła całego smutku i przerażenia. Jeszcze inne stały zanurzone w tych sadzawkach z martwą wodą, nie próbując nawet się z nich wydostać.
Lecz rzeczą najstraszliwszą była nieskończona liczba tych dusz. Zdawało się, że całe dno piekielnej otchłani składa się z ciał i głów. Świętego Piotra ogarnęła niecierpliwość.
- Zobaczysz, że jej nie znajdzie - mówił do Pana. Jezus ciągle patrzył na niego swoimi wielkimi, smutnymi oczami. Wiedział, że Jego uczeń nie ma najmniejszego powodu, żeby się niepokoić o wynik wyprawy anioła. A jednak świętemu łotrowi wydawało się, że niebiański wysłannik nie zdoła znaleźć Jego matki pośród niezmierzonego kłębowiska potępionych.
W tym czasie anioł rozpostarł skrzydła i unosił się nad otchłanią, szukając Piętrowej matki. Oto dostrzegł go któryś z potępionych. Zerwał się na równe nogi.
- Zabierz mnie, zabierz mnie ze sobą!
I nagle zbudziło się życie. Miliony milionów dusz marniejących w piekle powstało, wznosząc ramiona i wzywając anioła, by zabrał je do raju błogosławionych. Ich krzyki dotarły aż do naszego Pana i do świętego Piotra, któremu serce drżało z trwogi.
Anioł unosił się z rozpostartymi skrzydłami nad potępionymi, by wypatrzeć tę, której szukał, ale rzuciły się do niego wszystkie dusze, jakby wciągał je wir. W końcu Boski posłaniec dostrzegł tę, którą miał zabrać. Złożył skrzydła i przeciął powietrze niby strzała. Święty Piotr wykrzyknął z radości, widząc, jak otacza ramieniem i unosi jego matkę.
- Bądź błogosławiony ty, który przynosisz mi matkę! Nasz Pan objął go prawie jakby chciał go napomnieć, by zbytnio nie oddawał się radości. Ale święty Piotr rozpłakał się ze szczęścia. Jego matka była zbawiona i myślał, że teraz nic już nie zdoła go z nią rozłączyć. A ta radość wzrosła ponad wszelką miarę, kiedy zobaczył, że kilkoro spośród potępionych, choć anioł mknął prędko, było szybszych niż wybrana i pragnąc wznieść się do raju chwyciło się tej, która zmierzała ku zbawieniu.
Wielka ilość dusz przywarła teraz do starej kobiety. Syn myślał:
- Jakiż to dla niej zaszczyt, że oto wybawia tylu nieszczęśliwych od potępienia!
Anioł nie uczynił nic, by ich odepchnąć. Nie wydawało sięby to brzemię mu ciążyło, wzbijał się, poruszając skrzydłami, jakby niósł do nieba ptaszynę.
Ale nagle święty Piotr zobaczył, że jego matka zaczyna odpychać dusze, które się jej czepiały. Kopiąc i gryząc spychała je z powrotem do piekła. Święty Piotr słyszał modlitwy, błagalne głosy, ale starucha nie mogła znieść, by inni zostali zbawieni. Odrywała od siebie jedną po drugiej te zbolałe dusze, które spadały na powrót W otchłań, podczas gdy mroczna gardziel rozbrzmiewała rozpaczliwymi okrzykami i przekleństwami.
Wtedy święty Piotr krzyknął do matki, błagał ją, by ulitowała się nad duszami nieszczęśliwymi i spragnionymi, ale ona zdawała się nie słyszeć i dalej je od siebie odganiała.
Święty Piotr dostrzegł wówczas, że anioł wzbija się wolniej i z większym trudem, choć przecież winno ubywać mu brzemienia, i ogarnęła go tak wielka zgryzota, iż nie mógł się już powstrzymać i padł na kolana. Jeszcze tylko jedna dusza była uczepione staruchy, młodziutka niewiasta, która błagała i zaklinała, by ona także mogła dostać się do raju. Anioł prawie już dotarł do skraju skały i święty Piotr mógł wyciągnąwszy ramię pochwycić swoją matkę.
Zdawało mu się, że anioł jednym uderzeniem skrzydeł wzbije się do wierzchołka, ale nagle przestał poruszać skrzydłami, a jego oblicze pociemniało niby noc. Starucha robiła, co mogła, by odepchnąć dziewczynę, która się jej uczepiła. Rozwierała palce biedaczki zaciśnięte na jej szyi i pchając, i drapiąc, zdołała oderwać nieszczęsną i rzucić w otchłań.
Kiedy dziewczyna spadła, anioł stracił wysokość i wydawało się, że już nie może utrzymać swego brzemienia ni rozpostrzeć skrzydeł. Patrzył na staruchę głęboko zasmuconymi oczami. Jego ramię otworzyło się mimowolnie, jakby teraz, kiedy została mu tylko ta kobieta, dźwigał ciężar zbyt wielki, i wypuścił ją.
Potem uderzywszy mocno skrzydłami wzbił się i dotarł do raju. Święty Piotr nawet nie drgnął. Klęczał łkając. Pan stał przy nim, nie odzywając się ani słowem.
- Święty Piotrze - powiedział po jakimś czasie - nigdy bym nie uwierzył, że możesz aż tak płakać w raju.
Wówczas apostoł Boga podniósł głowę i odparł:
- Cóż to za raj, skoro nadal dochodzą mych uszu lamenty najbliższych i czuję cierpienie bliźniego?
Twarz Pana pociemniała, tak że malowało się na niej ogromne zasmucenie, i rzekł Pan:
- Czyżbyś chciał dać wszystkim raj najczystszej i najwyższej szczęśliwości? Czyż nie pojmujesz, że po to właśnie zstąpiłem między ludzi i nauczałem ich, by miłowali bliźnich jak siebie samych? Lecz póki nie będą do tego zdolni, ani w niebie, ani na ziemi nie znajdzie się miejsce, gdzie nie dosięgłyby ich troski i cierpienia.
Leggende cristiane, Milano 1963, s. 555-559
Czytelnia: