Radosne promyki jednego życia

     W życiu każdego człowieka – tak jak w różańcu – przeplatają się chwile radosne, świetliste, bolesne i chwalebne. Chcę podzielić się małymi promykami radości, które nadają blasku szarej codzienności.

Dzieciństwo – Zwiastowanie
     Niejednokrotnie zastanawiam się, od kiedy moje życie złączyło się z Maryją. I wtedy zawsze nasuwa mi się pewien obraz z dzieciństwa. Gdy jeździliśmy do babci mieszkającej koło Radomska, podczas podróży mieliśmy kilka przesiadek. Dłuższy postój był w Częstochowie i wtedy mama z braćmi czekała na dworcu w poczekalni dla matek z dziećmi, a ja z tatą szłam na Jasną Górę. To właśnie mój tato – sekretarz partii – prowadził mnie co roku do Czarnej Madonny. Modliliśmy się tam razem, a potem tato długo się spowiadał. Siedziałam na ławce i zastanawiałam się, dlaczego on nie chodzi do kościoła, a prowadzi mnie do Maryi, o czym opowiada, patrząc w Jej zatroskane oczy. Kiedy pewnego dnia wracaliśmy na dworzec, zatrzymaliśmy się przy straganach. Poprosiłam tatę, żeby kupił mi niebieski różaniec. Ucałowałam ten mój skarb i schowałam w kieszonce. Codziennie wieczorem w świetle naftowej lampy klękałam z moją babcią do modlitwy różańcowej, a w słoneczny dzień siadałam na ławce przed domem i, ściskając w dziecięcej rączce niebieski różaniec, szeptałam cicho: Zdrowaś Maryjo. Kładąc się spać, oplatałam rękę różańcem. Te wakacyjne spotkania z Matką Bożą wycisnęły niezatarte znamię w mojej duszy – duszy dziecka – i błyszczały radosnymi wspomnieniami w dziecięcych smutkach.

Młodość – Nawiedzenie
     Maryja całkowicie wypełniła moje życie, z Nią przeżywałam radosne i bolesne chwile swojej codzienności, nie rozstając się z różańcem. Gdy byłam w szkole średniej, mieszkałam w internacie i tam też modliłam się na swoim różańcu, płacząc w poduszkę z tęsknoty za domem czy przeżywając szkolne radości i zatroskania. W czasie wakacji co roku jeździłam na Jasną Górę, ciągnąc ze sobą koleżanki. To było silniejsze ode mnie, ja musiałam tam być… Szybko minęły beztroskie dziecięce i młodzieńcze lata, podjęłam pracę, przeżywałam pierwszą miłość, wchodziłam w świat dorosłości… Wtedy nie miałam czasu na modlitwę na różańcu, ale zawsze był on przy mnie. Gdy tylko przychodziła trwoga, dotykałam świętych ziarenek i zaraz czułam obecność Maryi, a każdy smutek, każdy problem przemieniał się w radość. Ona – Dobra Matka – zawsze spieszyła z pomocą, której w danej chwili potrzebowałam.

Moja codzienność – Narodzenie
     Wyszłam za mąż, wkrótce przyszło na świat troje naszych dzieci. Wszystkie rodziłam z różańcem w ręku. W domowym zaciszu przed obrazem Maryi codziennie wspólnie klękaliśmy do modlitwy, odmawiając tajemnicę różańca. A potem, gdy dzieci już spały, a mąż często był w delegacji lub drzemał przed telewizorem, ja powierzałam Bożej Matce to, czego nie potrafiłam załatwić, zrozumieć, z czym sobie w ogóle nie radziłam, z Nią przechodziłam przez kolejne etapy życia.
     Zbliżałam się do czterdziestki i wtedy Pan Bóg postawił przede mną nowe wyzwanie. Podjęłam studia teologiczne i zaczęłam pracować w szkole jako katechetka. Bałam się, czy dam radę, ale Maryja w różańcu była tak realnie obecna. Ściskałam w ręce paciorki i szeptałam w myślach Zdrowaśki, gdy stałam przed salą egzaminacyjną i gdy szłam na kolejną katechezę. W trakcie zajęć, które prowadziłam, starałam się rozpalić dziecięce i młodzieńcze serca czcią dla Maryi. Na długiej przerwie w jednej z klas odmawialiśmy tajemnicę różańca. W szkole podstawowej było więcej chętnych dzieci, szczególnie przed sprawdzianem. W gimnazjum uformowała się stała, modląca się grupa młodzieży, która wypraszała łaski dla swoich koleżanek i kolegów. Tym sposobem Jezus rodził się w sercach moich dzieci i w sercach dzieci, do których posyłał mnie Bóg.

Dorosłe dzieci – Ofiarowanie
     To był pierwszy czwartek września. Syn wszedł do kuchni, w której lepiłam pierogi, i powiedział, że wstępuje do seminarium. Ogrom radości wypełnił moje serce. Mijały kolejne lata formacji i przygotowania do kapłaństwa oplatane modlitwą różańcową. Szybko nadszedł dzień prymicji, maryjny, słoneczny dzień maja, gdy pobłogosławiliśmy naszego syna na kapłańską drogę, którą rozpoczął pod okiem wspaniałego proboszcza.
     Po dwóch latach został wysłany na studia – najpierw w Polsce, potem za granicą. Po pięciu latach kształcenia zaczął przeżywać kryzys powołania, co doprowadziło do tego, że zrezygnował z dalszej drogi kapłańskiej, a nam zawalił się cały świat… Po tym wydarzeniu różańcowe wołanie, zraszane obficie matczynymi łzami, płynęło nieustannie. Składałam codziennie tę wielką ofiarę Maryi; żadne słowa nie potrafią wyrazić bólu mojego serca… I tak przez długie trzy lata płynęło morze modlitw różańcowych i morze łez. Po tym okresie nastąpiło wielkie zwycięstwo Maryi – zagubiony syn-kapłan wyplątał się z cierni, które niszczyły jego powołanie… Ogromna radość, chociaż niepełna… Nasza starsza córka, która wyszła za mąż i urodziła dwoje dzieci, miała problemy z pracą i mieszkaniem. Ale ja wszystko ofiarowałam Maryi i Ona – Dobra Matka – przyjęła tę ofiarę i pomogła rozwiązać trudne sprawy.
     Młodsza córka też wyszła za mąż. Z utęsknieniem czekaliśmy na wiadomość o kolejnym wnuku. Minęło 1,5 roku i nadszedł ten oczekiwany dzień, w którym dowiedzieliśmy się, że poczęło się nowe życie. Krótko trwała nasza radość, bo po kilku miesiącach musieliśmy złożyć następną wielką ofiarę – dzieciątko urodziło się martwe… Ponowny ból i łzy złożone Bogu przez Maryję, oplecione różańcem.

Schyłek życia – Znalezienie
     Doszliśmy do jesieni naszego życia. Oboje z mężem przeszliśmy na emeryturę. Nękają nas kłopoty naszych dzieci i wnuków oraz problemy zdrowotne i finansowe… Często siadam w cichym pokoju przed obrazem Maryi z nieodłącznym różańcem w ręku i razem z Nią szukam Jezusa w szaleńczym tempie życia moich córek i zięciów, w dorastaniu moich wnuczek, szukam Go w trudach codzienności… Gdy dzieci przyjeżdżają do nas, staram się zgromadzić wszystkich przy wspólnym stole, żeby, chłonąc atmosferę domu i wspólnej modlitwy, dostrzegali Boga. I tak jak przed laty moja babcia klękam do modlitwy różańcowej z wnuczkami w czasie ferii oraz w wakacje i razem szukamy Jezusa.
     A nade wszystko walczę różańcem i szukam Chrystusa w sercu mojego syna-kapłana, który – chociaż wyplątał się z życiowych cierni – to jeszcze nie wrócił do kapłaństwa. Wierzę, że Maryja, której zawierzyłam jego powołanie, której zawierzyłam siebie i całą swoją rodzinę, będzie szukała Syna Bożego w naszych sercach, aż znajdzie i zaprowadzi w ciszę i błogość Nazaretu.

Teresa Piwowarczyk