Modlitwa Chrystusa w Getsemani

Pomiędzy wieczernikiem a Ogrójcem
     „Po odśpiewaniu hymnu wyszli w stronę Góry Oliwnej” (Mk 14,26). Pozwólcie, drodzy Bracia w kapłaństwie, że mój tegoroczny List na Wielki Czwartek rozpocznę od tych słów. Od tego momentu „wyjścia Chrystusa na Górę Oliwną”, który nastąpił po Ostatniej Wieczerzy.
     My wszyscy, którzy poprzez Sakrament święceń mamy szczególny, służebny udział w kapłaństwie Chrystusa, w dniu Wielkiego Czwartku skupiamy się przede wszystkim przy pamiątce ustanowienia Eucharystii, gdyż wydarzenie to oznacza zarazem początek i źródło wszystkiego, czym z łaski Bożej jesteśmy w Kościele i w świecie. Wielki Czwartek jest dniem narodzin naszego kapłaństwa i stąd też naszym corocznym świętem.
     Jest to dzień doniosły i święty nie tylko dla nas, ale dla całego Kościoła, dla wszystkich, których Bóg w Chrystusie uczynił dla siebie „królestwem — kapłanami” (Ap 1,6). Dla nas jest on szczególnie ważny i decydujący, o ile powszechne kapłaństwo całego Ludu Bożego jest związane z posługą szafarzy Eucharystii, co jest naszym najświętszym zadaniem. Dlatego też w dniu dzisiejszym, otaczając swoich Biskupów, wraz z nimi odnawiacie w swych sercach, drodzy Bracia, łaskę daną Wam „przez włożenie rąk” (por. 2 Tm 1,6) w sakramencie Kapłaństwa.
     W tym dniu tak niezwykłym pragnę — jak co roku — być z Wami wszystkimi i z Waszymi Biskupami, ponieważ wszyscy odczuwamy głęboką potrzebę odnowienia w sobie świadomości łaski tego Sakramentu, który wiąże nas ściśle z Chrystusem-Kapłanem i Hostią.
     W niniejszym zaś Liście pragnę wypowiedzieć niektóre myśli na temat znaczenia modlitwy w naszym życiu, a nade wszystko w odniesieniu do naszego powołania i misji.
     Jezus wychodzi na Górę Oliwną wraz z Apostołami po Ostatniej Wieczerzy. Wieczerza ta w logice zbawczych wydarzeń Wielkiego Tygodnia stanowi dla Chrystusa początek „Jego godziny”. Wszystko, co tę „godzinę” ma stanowić, zostaje w czasie Ostatniej Wieczerzy w sposób definitywny zapoczątkowane.
     W Wieczerniku Chrystus ustanawia Sakrament, znak, który odpowiada rzeczywistości, jaka w kolejności wydarzeń dopiero ma nastąpić. Dlatego mówi: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane” (Łk 22,19); „Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana” (Łk 22,20). Tak zostaje ustanowiony Sakrament Ciała i Krwi Odkupiciela, z czym wiąże się ściśle Sakrament Kapłaństwa z racji słów skierowanych do Apostołów: „to czyńcie na moją pamiątkę!” (Łk 22,19).
     Same słowa ustanawiające Eucharystię nie tylko wyprzedzają to, co urzeczywistni się nazajutrz, ale także określają ściśle, że to bliskie już urzeczywistnienie posiada znaczenie i wagę ofiary. W istocie bowiem „Ciało będzie wydane […] a Krew wylana […] za was”.
     W ten sposób Chrystus podczas Ostatniej Wieczerzy oddaje w ręce Apostołów i Kościoła prawdziwą ofiarę. To, co w momencie ustanowienia przedstawia jeszcze zapowiedź, aczkolwiek ostateczną, ale jest także antycypacją ofiarniczej rzeczywistości na Kalwarii, stanie się z kolei poprzez posługę kapłanów „pamiątką”, w sposób sakramentalny odnawiającą tę odkupieńczą rzeczywistość. Rzeczywistość centralną w porządku całej Boskiej ekonomii zbawienia świata.
     Wychodząc z Apostołami w stronę Góry Oliwnej, Chrystus idzie ku tej właśnie rzeczywistości, ku swojej „godzinie”, która jest czasem paschalnego wypełniania Bożego zamierzenia i wszystkich zapowiedzi, dalekich i bliskich: wszystkiego, co na ten temat zawierają „Pisma” (por. Łk 24,27).
     Ta „godzina” oznacza równocześnie napełnienie nową i definitywną treścią kapłaństwa jako powołania i służby, która pochodzi z Bożego objawienia i ustanowienia. Obszerny wykład tej prawdy znajdujemy przede wszystkim w Liście do Hebrajczyków, który jest podstawowym tekstem dla zrozumienia kapłaństwa Chrystusa i naszego kapłaństwa. Dla naszych obecnych rozważań zasadnicze jest to, że Jezus ku wypełnieniu tej rzeczywistości szczytowej w „Jego godzinie” idzie poprzez modlitwę.
     Modlitwa w Ogrójcu tłumaczy się nie tylko w związku z tym wszystkim, co po niej ma nastąpić w toku wydarzeń Wielkiego Piątku, w związku z męką i śmiercią krzyżową, ale także — niemniej ściśle — z Ostatnią Wieczerzą.
     W czasie Ostatniej Wieczerzy Chrystus wypełnił to, co było odwieczną wolą Ojca w stosunku do Niego. Było to równocześnie Jego wolą, wolą Syna: „właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę” (J 12,27). Słowa ustanawiające Sakrament Nowego i Wiecznego Przymierza, Eucharystię, są niejako sakramentalną pieczęcią wyciśniętą na tej odwiecznej woli Ojca i Syna, która teraz przybliżyła się do „godziny” ostatecznego wypełnienia.
     W Ogrójcu imię „Abba”, które w ustach Jezusa posiada głębię trynitarną — jest to bowiem imię, którym On sam się posługuje mówiąc do Ojca i mówiąc o Ojcu, zwłaszcza na modlitwie — odzwierciedla w cierpieniach męki sens słów ustanowienia Eucharystii. Do Ogrójca Chrystus przychodzi, aby objawić jeszcze jeden aspekt prawdy o sobie, o Synu, zwłaszcza poprzez to słowo: „Abba”. Prawda ta zaś — niesłychana prawda o Jezusie Chrystusie — polega na tym, że będąc na równi z Bogiem jako Syn „współistotny” Ojcu, jest zarazem prawdziwym człowiekiem. Często też nazywał siebie Synem Człowieczym. Nigdy tak jak w Ogrójcu nie objawia się rzeczywistość Syna Bożego, który „przyjmuje postać sługi” (por. Flp 2,7), stosownie do proroctwa Izajasza (por. Iz 53).
     Modlitwa w Ogrójcu — tak jak każda inna modlitwa Jezusa, a zarazem bardziej niż którakolwiek — jest objawieniem prawdy o Nim samym o powołaniu i posłannictwie Syna, który przyszedł na świat, ażeby wypełnić ojcowską wolę Boga, aż do ostatniego „wykonało się” (J 19,30).
     Jest to ważne dla wszystkich, którzy wchodzą do Chrystusowej „szkoły modlitwy”. Szczególnie ważne dla nas, kapłanów. Chrystus więc — współistotny Syn — staje przed Ojcem i mówi: „Abba”. I oto, dając wyraz — poniekąd radykalny wyraz — tego, że jest prawdziwym człowiekiem, „Synem Człowieczym”, prosi o oddalenie gorzkiego kielicha. „Jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich!” (Mt 26,39; por. Mk 14,36; Łk 22,42).
     Jezus wie, że to „nie jest możliwe”; że „kielich” jest po to, aby go „pił” i wypił do dna. A jednak mówi tak właśnie: „jeśli to możliwe, niech Mnie ominie”. Mówi w momencie, w którym już ten właśnie „kielich”, którego tak gorąco pragnął (por. Łk 22,15), stał się sakramentalną pieczęcią Nowego i Wiecznego Przymierza we krwi Baranka. Kiedy wszystko to, co zostało odwiecznie postanowione, jest już sakramentalnie ustanowione w czasie: wprowadzone w całą przyszłość Kościoła.
     Chrystus, który w Wieczerniku sam dokonał tego ustanowienia, nie może chcieć odwrócenia tej rzeczywistości, jaką Sakrament Ostatniej Wieczerzy oznacza. Z całego serca pragnie jej wypełnienia. Jeśli tym niemniej — modli się o „oddalenie kielicha”, to w ten sposób ujawnia wobec Boga i ludzi cały ciężar sprawy, którą wypada Mu przyjąć na siebie za nas wszystkich: ekspiację za grzech. Ujawnia też ogrom cierpienia, jakie wypełnia Jego ludzkie serce. W ten sposób Syn Człowieczy okazuje się solidarny z wszystkimi braćmi i siostrami wielkiej rodziny ludzkiej, od początku do kresu czasów. Cierpienie jest dla człowieka złem — Jezus Chrystus w Ogrójcu odczuwa cały ciężar cierpienia, odpowiadający doświadczeniu każdego człowieka, odpowiadający jego wewnętrznej prawdzie. Przed Ojcem pozostaje w całej tej prawdzie swojego człowieczeństwa, prawdzie ludzkiego serca, przygniecionego cierpieniem, które przybliża się do swojego dramatycznego szczytu. „Smutna jest moja dusza aż do śmierci” (Mk 14,34). Miary tego cierpienia człowieka nikt nie potrafi odtworzyć przy pomocy samych tylko ludzkich kryteriów. W Ogrójcu modli się przecież do Ojca Człowiek, który równocześnie jest Bogiem, współistotnym Ojcu.
     Słowa Ewangelisty: „począł się smucić i odczuwać trwogę” (Mt 26,37), jak też cały przebieg modlitwy w Ogrójcu, zdają się wskazywać nie tylko na lęk przed cierpieniem, ale również na ten inny — jakże znamienny dla człowieka — rodzaj lęku, który łączy się z poczuciem odpowiedzialności. Czyż człowiek nie jest tą szczególną istotą, której powołaniem jest wciąż „przerastać siebie”?
     Jezus Chrystus, „Syn Człowieczy”, objawia w swej modlitwie przed męką ów szczególny trud odpowiedzialności, jaka łączy się z podejmowaniem zadań, w których człowiek musi „przerastać siebie”.
     Ewangelie wspominają wiele razy o tym, że Jezus się modlił, co więcej, „noce spędzał na modlitwie” (por. Łk 6,12). Żadna z tych modlitw Jezusa nie została ukazana w sposób tak dogłębny i przenikliwy, jak właśnie ta jedna — modlitwa w Ogrójcu. Jest to zrozumiałe. Żaden inny bowiem moment w życiu Jezusa z Nazaretu nie był tak decydujący. Żadna inna modlitwa nie wchodziła tak ściśle w to, co miało być „Jego godziną”. Od żadnej innej decyzji w Jego życiu nie zależało w takiej mierze spełnienie woli Ojca, który „tak […] umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16).
     Kiedy Jezus mówi w Ogrójcu: „nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (Łk 22,42), objawia Ojca i tę właśnie prawdę o Jego zbawczej miłości do człowieka. Wola Ojca — to właśnie ta zbawcza miłość. Zbawienie świata ma się urzeczywistnić przez odkupieńczą ofiarę Syna. Trudno, ażeby Syn Człowieczy, przyjmując to zadanie, nie ujawnił w swojej definitywnej rozmowie z Ojcem, że świadomie podejmuje nadludzki wymiar tego zadania i spełnia wolę Ojca, pozostając z Nim w najgłębszej jedności synowskiej.
     „Wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania” (J 17,4). Ewangelista dodaje: Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił (Łk 22,44), a ta śmiertelna udręka duszy wyraziła się także krwawym potem na twarzy Jezusa (por. Łk 22,44). Jest to skrajny wyraz cierpienia, które staje się modlitwą, a z kolei wyraz modlitwy, która zna ból, towarzysząc ofierze antycypowanej sakramentalnie w Wieczerniku, przeżytej głęboko w duchu Ogrójca, a mającej się dopełnić na Kalwarii.
     Na te właśnie momenty arcykapłańskiej i ofiarniczej modlitwy Jezusa pragnę zwrócić Waszą uwagę, drodzy Bracia, w powiązaniu z naszą modlitwą i naszym życiem.

Modlitwa w sercu kapłańskiej egzystencji
     Jeśli w naszym wielkoczwartkowym rozważaniu łączymy tym razem Wieczernik z Ogrójcem, to w tym celu, aby pojąć, jak głęboko nasze kapłaństwo musi być związane z modlitwą: w modlitwie zakorzenione.
     Jest to twierdzenie, którego właściwie nie trzeba uzasadniać, a które równocześnie wciąż trzeba pielęgnować umysłem i sercem, by prawdę w nim zawartą coraz gruntowniej wypełniać życiem.
     Chodzi bowiem o nasze życie, o samą egzystencję kapłańską w całym jej bogactwie, jakie kryje w sobie naprzód kapłańskie powołanie, a z kolei owa posługa zbawienia, jaka z niego wynika.
     Wiemy, że to kapłaństwo — sakramentalne i służebne — jest szczególnym uczestnictwem w kapłaństwie Chrystusa. Kapłaństwo to nie istnieje bez Niego — i poza Nim. Nie rozwija się i nie przynosi owoców — bez zakorzenienia w Nim. Beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15,5), powiedział Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy, wyprowadzające wniosek z przypowieści o krzewie winnym i latorośli.
     Potem, kiedy w czasie swojej samotnej modlitwy w Ogrodzie Oliwnym, przychodził do Piotra, Jana i Jakuba i zastawał ich pogrążonych we śnie, budził Apostołów słowami: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie” (Mt 26,41).
     Modlitwa więc miała być dla Apostołów tym konkretnym i skutecznym sposobem uczestniczenia w „godzinie Jezusa”, zakorzenienia w Nim i w Jego paschalnej tajemnicy. Tym też pozostanie zawsze dla nas, kapłanów. Bez modlitwy grozi niebezpieczeństwo owego „pokuszenia”, któremu Apostołowie niestety ulegli, gdy wypadło im stanąć oko w oko ze „zgorszeniem krzyża” (por. Ga 5,11).
     Modlitwa ma w naszym życiu kapłańskim wielorakie formy i znaczenia: zarówno modlitwa osobista (prywatna), jak też wspólnotowa oraz modlitwa liturgiczna (publiczna i urzędowa). Jednakże u podstaw tej wielorakiej modlitwy trzeba odnaleźć ów najgłębszy fundament, który odpowiada samej naszej kapłańskiej egzystencji w Chrystusie, jako konkretne urzeczywistnienie egzystencji chrześcijańskiej, czy — szerzej jeszcze — po prostu ludzkiej. Modlitwa jest naturalnym wyrazem naszej świadomości, że jesteśmy stworzeni przez Boga; a jeszcze bardziej tego — jak to wyraźnie podkreśla Pismo Święte — że Stwórca objawił się człowiekowi jako Bóg Przymierza.
     Modlitwa, która odpowiada naszej egzystencji kapłańskiej, zawiera w sobie oczywiście to wszystko co wynika z faktu bycia chrześcijaninem oraz bycia po prostu człowiekiem „na obraz i podobieństwo” Boże. Równocześnie jednak modlitwa zakłada świadomość naszej ludzkiej i chrześcijańskiej egzystencji jako kapłanów. Wydaje się, że to właśnie odkrywamy najpełniej w Wielki Czwartek, udając się z Chrystusem po Ostatniej Wieczerzy do Ogrójca. Tam bowiem jesteśmy świadkami modlitwy samego Chrystusa, która bezpośrednio uprzedza najwyższe wypełnienie się Jego kapłaństwa poprzez krzyżową ofiarę z siebie samego. „Jako arcykapłan dóbr przyszłych […] przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego” (Hbr 9,11-12). Jeśli był nim od początku swojej egzystencji, to „stał się” w sposób pełny tym jedynym Kapłanem Nowego i Wiecznego Przymierza przez odkupieńczą ofiarę, która zaczęła się w Ogrójcu. Zaczęła się od modlitwy.
     Jest to dla nas, drodzy Bracia, odkrycie zasadniczej wagi w Wielki Czwartek, który słusznie uważamy za dzień narodzin naszego służebnego kapłaństwa w Chrystusie. Pomiędzy słowami ustanowienia: „to jest Ciało moje, które za was będzie wydane”, to jest Krew moja, „która za was i za wielu będzie wylana”, a faktycznym urzeczywistnieniem tego, co słowa te wyrażają, znajduje się modlitwa w Ogrójcu. Czyż nie można powiedzieć, że w toku paschalnych wydarzeń prowadzi ona do rzeczywistości, także widzialnej, którą ten Sakrament oznacza i równocześnie odnawia?
     Kapłaństwo, jakie jest naszym udziałem za sprawą Sakramentu, tak ściśle związanego z Eucharystią, jest zawsze wezwaniem do uczestniczenia w tej samej zbawczej, Bosko-ludzkiej, odkupieńczej rzeczywistości, która właśnie przez naszą posługę ma wciąż nowe przynosić owoce w dziejach zbawienia: „abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał” (J 15,16). Święty Proboszcz z Ars, którego drugie stulecie urodzin przeżywaliśmy w roku ubiegłym, jawi się właśnie jako człowiek tego wezwania i odnawia w nas również tę świadomość. Modlitwa była w jego heroicznym życiu tym środkiem, który nieustannie pozwalał mu trwać w Chrystusie, „czuwać” z Chrystusem w obliczu Jego „godziny”. Godzina ta nie przestaje rozstrzygać o zbawieniu tylu ludzi powierzonych kapłańskiej, duszpasterskiej posłudze każdego prezbitera. W życiu św. Jana Marii Vianney ta „godzina” była powierzona w sposób szczególny jego posłudze spowiedniczej.
     Modlitwa w Ogrójcu jest jak gdyby kamieniem węgielnym, który Chrystus położył u podstaw służby sprawie, jaką „Ojciec Mu zlecił” — u podstaw dzieła Odkupienia świata przez ofiarę złożoną na Krzyżu.
     Musimy, jako uczestnicy Chrystusowego kapłaństwa, złączonego nierozerwalnie z Jego ofiarą, u podstaw naszej kapłańskiej egzystencji kłaść również kamień węgielny modlitwy. Pozwoli nam ona połączyć naszą egzystencję z kapłańską posługą, zachowując dogłębną tożsamość i autentyczność tego powołania, jakie stało się naszym szczególnym udziałem w Kościele, we wspólnocie Ludu Bożego.
     Modlitwa kapłańska, a zwłaszcza Liturgia godzin i adoracja eucharystyczna, pomoże nam przede wszystkim zachować głęboką świadomość tego, że jesteśmy jako „słudzy Chrystusa” w sposób szczególny i wyjątkowy szafarzami Bożych tajemnic (por. 1 Kor 4,1). Jakiekolwiek byłoby nasze konkretne zadanie, jakikolwiek rodzaj zaangażowania związanego z pasterską posługą — modlitwa zabezpieczy w nas świadomość owych Bożych tajemnic, których pozostajemy „szafarzami”, i pozwoli tej świadomości wyrazić się we wszystkim, cokolwiek czynimy.
     W ten sposób też będziemy dla ludzi czytelnym znakiem Chrystusa i Jego Ewangelii. Umiłowani Bracia! Koniecznie potrzebna jest modlitwa, modlitwa gruntowna i niejako „organiczna”, abyśmy mogli być takim znakiem. „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,35). Tak. To ostatecznie jest sprawa miłości — owszem, miłości ku drugim: „być” bowiem — jako kapłani — „szafarzami Bożych tajemnic”, oznacza oddać się na służbę innym i w ten sposób dawać świadectwo tej największej miłości, jaka jest w Chrystusie — tej miłości, jaką jest sam Bóg.
     Jeżeli modlitwa kapłańska ożywia taką świadomość i taką postawę w życiu każdego z nas — to równocześnie wedle całej wewnętrznej „logiki” szafarstwa Bożych tajemnic — ta kapłańska modlitwa musi się stale rozszerzać i rozprzestrzeniać na wszystkich, których „Ojciec nam dał” (por. J 17,6).
     Tak wyraźnie dochodzi to do głosu w arcykapłańskiej modlitwie Chrystusa w Wieczerniku: „Objawiłem imię Twoje ludziom, których Mi dałeś ze świata. Twoimi byli i Ty Mi ich dałeś, a oni zachowali słowo Twoje” (J 17,6). Na wzór Chrystusa kapłan, „szafarz Bożych tajemnic”, jest sobą wówczas, gdy jest „dla drugich”. Modlitwa daje mu szczególną wrażliwość na tych „drugich”, na ich potrzeby, na całe ich życie i los. Modlitwa również pozwala kapłanowi rozpoznawać tych, „których Ojciec mu daje”. Są to przede wszystkim ci wszyscy, których Dobry Pasterz stawia niejako na drodze jego kapłańskiej posługi, jego troski duszpasterskiej. Są to dzieci, dorośli i starcy. Młodzież, małżeństwa, rodziny, ale i ludzie samotni. Chorzy, cierpiący i umierający. Ludzie duchowo bliscy, gotowi do apostolskiej współpracy, ale — i ludzie dalecy, nieobecni, obojętni, wśród których jednak wielu jest na drodze refleksji i poszukiwań. Ludzie usposobieni wrogo z różnych motywów. Ludzie znajdujący się w trudnościach różnego rodzaju. Wśród nich ci, którzy zmagają się z nałogami i grzechami — ci, którzy walczą o wiarę i nadzieję. Tacy, którzy szukają pomocy kapłana, i tacy, którzy ją odpychają. Jak być „dla” nich wszystkich — i „dla” każdego z nich na wzór Chrystusa? Dla tych, których „Ojciec nam daje” — i zadaje zarazem? Jest to zawsze jakaś próba miłości — próba, którą podejmować musimy przede wszystkim na gruncie modlitwy.
     Wszyscy też wiemy dobrze, drodzy Bracia, że ta próba „kosztuje”. Ile kosztują czasem zwyczajne z pozoru rozmowy z ludźmi? A ile posługa ludzkich sumień w konfesjonale? A ile ta troska „o wszystkie Kościoły” (2 Kor 11,28: sollicitudo omnium ecclesiarum): czy to będą „kościoły domowe” (por. Konst. dogm. Lumen gentium, 11), czyli rodziny w ich współczesnych trudnościach i kryzysach, czy to będzie każdy z osobna „przybytek Ducha Świętego” (por. 1 Kor 6,19) — mężczyzna czy kobieta w swej ludzkiej i chrześcijańskiej godności; czy to wreszcie będzie Kościół-wspólnota jako parafia, wspólnota wciąż podstawowa lub też owe grupy, ruchy, stowarzyszenia, które służą odnowie człowieka i społeczeństwa w duchu Ewangelii, kwitnące dziś na obszarze Kościoła; winniśmy być wdzięczni Duchowi Świętemu, który budzi tak piękne inicjatywy. Podobne zadanie ma swoją „cenę”, którą winniśmy spłacać przy pomocy modlitwy.
     Modlitwa jest nieodzowna, ażeby zachować pasterską wrażliwość na wszystko, co jest „z Ducha” — aby prawidłowo „rozróżniać” i dobrze używać tych charyzmatów, które zespalają w jedno i łączą się z posługą kapłańską w Kościele. Zadaniem wszakże prezbiterów jest nie dzielić, a zgromadzać Lud Boży, dokonują zaś tego nade wszystko jako szafarze Najświętszej Eucharystii.
     Tak więc modlitwa pozwoli nam, pośród różnych przeciwności, sprostać tej próbie miłości, jaką jest życie każdego człowieka — a życie kapłana w sposób szczególny. Kiedy zaś będzie się zdawało, że próba ta przerasta nasze siły, przypomnijmy sobie to, co Ewangelista mówi o Chrystusie w Ogrójcu: Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił (Łk 22,44).
     Sobór Watykański II przedstawia życie Kościoła jako pielgrzymowanie przez wiarę (por. Konst. dogm. Lumen gentium, 48 nn.). Każdy z nas, drodzy Bracia, z racji swego powołania i święceń, ma szczególny udział w tym pielgrzymowaniu. Mamy postępować naprzód, prowadząc innych i wspomagając ich w drodze jako słudzy Dobrego Pasterza. Jako szafarze Bożych tajemnic winniśmy przeto posiadać właściwą dla swego powołania i zadań — dojrzałość wiary. Tego wszakże „od szafarzy […] się żąda, aby każdy z nich był wierny” (1 Kor 4,2), skoro Pan zawierza im swoje dziedzictwo.
     Wypada tedy, aby — w tym pielgrzymowaniu przez wiarę — każdy z nas wzrokiem duszy wpatrywał się w Maryję Dziewicę, Matkę Jezusa Chrystusa, Syna Bożego. Ona bowiem, jak za Ojcami uczy Sobór, „przoduje” w tym pielgrzymowaniu (por. Konst. dogm. Lumen gentium, 58) i jest dla nas wzniosłym wzorem, co starałem się również uwydatnić w ostatniej Encyklice związanej z zapowiedzianym Rokiem Maryjnym, do którego się przygotowujemy.
     W Niej — Niepokalanej Dziewicy — znajdujemy także tajemnicę owej nadprzyrodzonej płodności z Ducha Świętego, w czym Maryja jest „pierwowzorem” Kościoła. Kościół sam również „staje się matką: przez przepowiadanie bowiem i chrzest rodzi do nowego i nieśmiertelnego życia synów z Ducha Świętego poczętych i z Boga zrodzonych” (Konst. dogm. Lumen gentium, 64). Według świadectwa apostoła Pawła: „Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę” (Ga 4,19), bolejąc, podobnie jak matka, która „smutek ma, bo przyszła jej godzina, lecz gdy urodzi dziecię, już nie pamięta bólów z powodu radości, że się człowiek na świat narodził” (por. J 16,21).
     Czyż świadectwo to nie dotyczy istoty naszego szczególnego powołania w Kościele? Jednakże — powiedzmy to sobie na koniec — aby świadectwo Apostoła mogło stać się również i naszym, musimy stale wracać do Wieczernika i do Ogrójca, odnajduje zarazem samo serce naszego kapłaństwa w modlitwie — i przez modlitwę.
     Kiedy wraz z Chrystusem wołamy: „Abba, Ojcze!”, wówczas „sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi” (Rz 8,15-16). „Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy […] nie umiemy się modlić […] sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha” (Rz 8,26-27).

Przyjmijcie, drodzy Bracia,
pozdrowienie paschalne
i pocałunek pokoju w Jezusie Chrystusie Panu naszym.

W Rzymie, dnia 13 kwietnia 1987 roku.

Jan Paweł II