Samotność

     Czy zauważyliście kiedyś, że najbardziej osamotnione są osoby, które już i tak są samotne?
     Kiedy ktoś jest zakochany nietrudno to zauważyć, jest roztargniony, zamyślony itd. Kiedy ktoś jest smutny to widać, widzimy też kiedy ktoś jest wesoły. Wiele uczuć widać po naszych twarzach, choć niektórzy potrafią się maskować. Czy jednak ktoś kiedyś zauważył na czyjejś twarzy samotność? To jedno z najbardziej bolesnych uczuć, a tak trudno je dostrzec.
     Wydaje mi się, że istnieje kilka rodzajów samotności. Może ona przecież być dobra, uspokajać, dawać radość, ale tylko pod warunkiem, że jest dobrowolna, i że ma się do kogo wrócić z tej tajemniczej krainy. Chciałabym powiedzieć parę słów o tej drugiej samotności, tej która przychodzi nie proszona i nie daje spokoju. Ludzie samotni żyją na ogół wśród nas, w tłumie, wtedy jest to tym bardziej straszne. Czasem, gdyby się komuś zwierzyć on powie: Ty jesteś samotny? Przecież masz tylu kolegów, koleżanek, tylu ludzi wokół siebie, czy ty sobie czegoś nie wmawiasz. Jak można być samotnym mając tylu znajomych? A przecież można. Mamy mnóstwo ludzi, którzy chętnie się z nami pośmieją, ale czy przyjdą kiedy będziemy cierpieć?
     Człowiek taki już jest, że raczej stara się cierpienia unikać, nawet jeśli dotyczy ono kogoś innego. często się nam wydaje, że jak zamkniemy na coś oczy to tego po prostu nie będzie, nic bardziej mylnego.
     Znam osoby, o których wiadomo, że żyją samotnie. O nich się na ogół mówi, że to ich wybór, że im tak dobrze, mają spokój. Czy oni się przypadkiem nie maskują w ten sposób, rozgłaszają takie rzeczy, bo sami w nie nie wierzą. Na pewno istnieją samotni z wyboru, ale nie ma ich wielu. A mówienie, że im tak dobrze jest po prostu udawaniem, że wszystko jest w porządku, jest unikaniem samotności. To zresztą wynika chyba z pewnego dziwnego pojmowania szczęścia. Mało kto widzi je w rodzinie, która daje przecież pewną harmonię, szukamy raczej czegoś niecodziennego, pieniędzy, próbujemy pokazać jacy jesteśmy silni i niezależni. Zazdrościmy niektórym, że nie mają żadnych zobowiązań i spokojne życie, kiedy przyjdzie czas, że już nikt niczego nie będzie potrzebował od nas, powiemy, że nas nie kochają, że życie jest bez sensu, bo przecież trzeba żyć dla kogoś.
     Nienawidzę samotności, mówię to szczerze i otwarcie, ale jednocześnie wiem, że ją kocham, bo pozwala mi zostać sobą. Wielu z nas się boi, że ktoś wtargnie w ten samotny, poukładany świat i zburzy jego porządek, zatrzaskujemy wtedy drzwi swoich serc i uciekamy od tego, czego całe życie szukamy, od przyjaźni, miłości.
     Tak naprawdę wszyscy jesteśmy dziećmi samotności, przecież ludzie poszukują siebie nawzajem właśnie by się jej przeciwstawić. Ona towarzyszy nam całe życie, możemy się przed sobą do tego nie przyznawać, ale to prawda. Tak wielu z nas umiera zbyt szybko tylko przez nią. Kim ona więc jest, przyjacielem czy wrogiem. Matką czy katem. Gdybym wiedziała nie pisałabym tego. Myślę, że trzeba się po prostu z nią zaprzyjaźnić. Nie pokochać, bo od samotności także można się uzależnić, ale też nie wolno się jej wyprzeć, bo to tak jakbyśmy wyparli się siebie, ona jest w nas bardzo głęboko zakorzeniona. Doszłam kiedyś do wniosku, że samotność jest jak trucizna, lub jad węża. Stosowana w niewielkich ilościach może leczyć bardzo poważne, śmiertelne choroby, ale gdy jest jej zbyt dużo zabija. Jest to straszna śmierć, bo umiera się powoli, bez zrozumienia ze strony innych i bez ich pomocy. To jest jej triumf, a do niego dopuszczać nie powinniśmy, mimo wszelkich przeciwności losu. Całe życie to walka z samotnością, ale nawet kiedy przegrywamy, róbmy to z godnością, a tę walkę prowadźmy uczciwie.
Magdalena Szyszka
Rozważania i opowiadania: